Terapeutyczne "Grzyby'" w Teatrze Powszechnym, recenzja
Czy zdarzyło się
Wam rozpocząć sztukę przed sztuką? Zazwyczaj czekamy na trzeci dzwonek wymieniając
się jeszcze informacjami dnia, wyłączając telefony i plotkując w najlepsze. Po
wejściu na Małą Scenę Teatru Powszechnego i zajęciu miejsca widzimy
podrygującego i tańczącego gościa ze słuchawkami na uszach, który przestawia
elementy scenografii. Coś się dzieje. Więc patrzymy, milczymy, zanurzamy się w
przedstawieniu i oczekiwaniu, zanim na dobre się zaczęło. Ciekawe to
doświadczenie.
Tak właśnie
zaczynają się „Grzyby”, drugi już wspólny projekt Weroniki Szczawińskiej i
Piotra Wawra Juniora, który przygotowany został w ramach projektu „Breaking
the Spell” na Festiwal Feminist Futures. I choć to sztuka komediowa, to nie
zawsze będzie nam do śmiechu.
Wypadałoby na
początek pochwalić oszczędną i oryginalną scenografię Marty Szypulskiej. Kilka
krzeseł i siedzisk, każde z innej parafii, kopczyk piachu, kilka kamieni, pnie
drzew, jakieś dzbanki z wodą, ekologicznie i specyficznie. Nad sceną płachta z
otworami, która zagra jeszcze swoją rolę. Bogactwo i minimalizm jednocześnie.
W tej scenerii
pojawiają się kolejne dziwne indywidua, by wziąć udział w grupowej mykoterapii
i walczyć ze swymi słabościami. I choć każdy z czterech pacjentów przybywa tu z
zupełnie innych pobudek, to ostatecznie grzyby dają im wyzwolenie i pozwalają
na refleksyjne spojrzenie na własne życie z odpowiedniego dystansu. Brzmi
poważnie? Tak, ale na scenie ciężko traktować kogokolwiek serio. Uśmiech wzbudza
niezaradny, rzucający „grzybkiem dyskusji” i próbujący zapanować nad swoimi
gośćmi Grzegorz Falkowski, który przedstawia się dość znamiennym imieniem Łysiczki.
Rydzowi (Mamadou
Góo Bâ) ciężko się rozstać z telefonem, trafił
tu w końcu przez przypadek i wyraźnie ma ochotę jak najszybciej zakończyć
spotkanie, choć po prawdzie jemu akurat terapia by się przydała. Świetna i
niezwykle żywiołowa Purchawka (Natalia Lange) ma z grzybami zdecydowanie największe
doświadczenie i pragnie je nadal zgłębiać, by uciec przed toczącą ją wewnątrz
traumą, która w końcu zostanie uwolniona. Szczególnie bawi mimiką uduchowiony Borowik (Oskar Stoczyński), żyjący w świecie pozytywnych energii, z przepełnioną
miłością czakrą serca, szukający równowagi i zatracający się w oderwaniu od
rzeczywistości. I jest też na pozór normalna Kurka (Maria Robaszkiewicz), która
przybywa z błahego zdrowotnego problemu, a leczy ostatecznie kompleksy
przemijania i niezmiennie upływającego czasu.
Scena ożywa wraz
z trwaniem spektaklu, istotny staje się ekstatyczny i miejscami psychodeliczny
ruch sceniczny, za który brawa należą się Agacie Maszkiewicz. Grzyby zaczynają
wpływać na naszych bohaterów i ujawniać ich słabości, z którymi będą wspólnie
walczyć. Stają się drugoplanowymi bohaterami tej opowieści, a za ich
merytoryczną poprawność odpowiadała mykolożka Marta Wrzosek. Sztuka z
beztroskiej, wesołej opowiastki zmienia się w studium psychologiczne
przypadków, choć wciąż podlane sosem inteligentnego humoru.
Siadając do
pisania recenzji zachodziłem w głowę cóż tu napisać, bo tak odrealnionego i
zmiennego w nastrojach spektaklu dawno już nie widziałem. I choć przez chwilę
wahałem się, czy na poprawę weny nie spróbować łysiczki lancetowatej, to jednak
z całą stanowczością mogę stwierdzić, że wszyscy zmęczeni klasyczną sztuką powinni
zobaczyć „Grzyby” w Powszechnym i przeżyć coś, czego w teatrze dawno nie
przeżywali. Uprzedzam, że jak to po grzybkach, reakcje mogą być różne. Ja
bawiłem się wyśmienicie.
Tekst i fot. Marek Zajdler