Lichwiarze uczuć - "Handlarze gumek" w Teatrze 6.piętro, recenzja
Twórczość Hanocha Levina rozpościera się szeroko między Brechtem a Czechowem. Oryginalny język izraelskiego dramatopisarza łączy sacrum z profanum, poetycką lirykę z brutalnością języka, rozważania o sensie egzystencji z problemami ze wzwodem, romantyczne westchnienia z brzękiem przesypujących się monet. Groteska miesza się z absurdem przenosząc jednocześnie nader poważne treści. Całość podlana jest sosem żydowskiego wodewilu, a wpleciona frywolna piosenka stanowi kontrapunkt dla poważnych-niepoważnych życiowych rozmów. Levin portretuje nieszczęśliwców, ludzi zagubionych i bezskutecznie poszukujących szczęścia, którego nie znajdują w swoich marnych żywotach. Nie inaczej jest w sztuce „Handlarze gumek” wyreżyserowanej przez Adama Sajnuka w Teatrze 6.piętro.
W aptece spotyka się trójka bohaterów pokiereszowanych przez życie i własne lęki. Każde z nich rozpaczliwie poszukuje bliskości, ale będąc po czterdziestce rachuje opłacalność uczuciowego zaangażowania. Przedsiębiorcza farmaceutka „w zastoju” Bela Berlo (Katarzyna Dąbrowska) skupiona dotąd na rozwijaniu swej niezależności przespała moment na stworzenie związku. W desperacji flirtuje, nęci i zachęca oferując swe wdzięki w mieszkaniu przy Waszyngtona 36, ale nie za darmo. Mężczyźni muszą jej zaproponować coś więcej niż miłość i adorację, a słowem kluczem jest „kasa”. Kandydatów jest dwóch: nieśmiały i zakompleksiony urzędnik miejski Johanan Cingerbaj (Borys Szyc) dzierżący 60.000 w indeksowanych obligacjach i noszący się po kowbojsku z lekka wyliniały amant Szmuel Sprol (Grzegorz Małecki), „właściciel mienia gumowego” o identycznej wartości, który otrzymał był w spadku po swym świętej pamięci ojcu. I tak jak bardzo pragną miłości, tak równie mocno nie chcą w imię uczuć rozstawać się z posiadanym majątkiem. Nie są gotowi na poświęcenia. W końcu to pieniądz daje im poczucie wartości, to on ich definiuje – Cingerbaj nie posiada niczego, prócz zdeponowanych obligacji, Sprol nie może oddać za bezcen ojcowskiej spuścizny, przygnieciony ciężarem dwóch walizek australijskich prezerwatyw. „Czemu mnie udupiłeś na tym świecie, na którym bez gumek ja nie wiem co robić?” – pyta przejmująco ojca w niebiesiech. Wszyscy negocjują, pertraktują, kupczą uczuciami, sami sobie stawiają ograniczenia, bezbrzeżnie samotni nie potrafią wznieść się ponad własne ego, nie umieją zaufać. Poszukują bliskości, lecz boją się odrzucenia i bycia wykorzystanym. Levin kpi z żydowskiego „handełe, handełe”, ale i szerzej ludzkiej interesowności, pogoni za statusem i materialnymi dobrami. Romantyczne chwile zamienia w groteskowe negocjacje handlowe, pragnienie miłości łączy z koniecznością zrobienia dobrego interesu, a w centrum umieszcza prześmiewczo męski „interes” odziany w lateks. Gdy dialogi osiągają crescendo niemocy, rozbija spektakl wdzięcznymi, brechtowskimi w duchu songami wspaniale zaaranżowanymi przez Michała Lamżę akompaniującego aktorom na scenie. Czego tu nie ma… Pean na cześć kondoma, który jest „piękny, miękki, śliski, jak adwokat elastyczny”, smutna ballada o życiu zużytej „pustej gumowej tratwy”, piosenka country o wdziękach bioder teksańskiej Jane, smoothjazzowy utwór o „ryciu tunelu do szczęścia” i piękne muzyczne wstawki balansujące między melodramatem, a klezmerskim jazzem.
Scenografia Katarzyny Adamczyk funkcjonalnie dzieli przestrzeń na trzy części: nadmorskiej promenady z tarasem widokowym, za którego ażurową konstrukcją mienią się światła nocnego miasta, staromodnego wnętrza apteki z niezliczonymi szufladkami, dzwonkiem u drzwi i nieregularnymi szybkami o rozmaitych fakturach oraz salonu Belli z dominującą w nim kanapą, neonem chowającego się w morskiej toni słońca na ścianie i wiszącymi w przejściu frędzlami, za którymi można dostrzeć przygrywających muzyków. Kostiumy, przygotowane również przez Adamczyk, zgrabnie oddają charaktery postaci wpisując się znakomicie w klimat przedstawienia. Całości dopełniają podkreślające wielkomiejski nastrój światła i delikatnie zarysowane wizualizacje przelatujących ptaków, które towarzyszą rozmowom na promenadzie.
Na scenie zaś troje wspaniałych aktorów. Katarzyna Dąbrowska cudownie igra uczuciami mężczyzn, wabiąc i wymuszając na nich niechciane deklaracje. Umiejętnie rozgrywa ich między sobą, wszak każdy z nich „to taki sam pan, tylko w inny kondom ubrany”. Podszeptuje, podpowiada, naprowadza, bywa czuła, przymilna, mrucząca jak kocica, a za chwilę szorstka i ostra jak brzytwa w swoich żądaniach. Cudownie brzmią w jej wykonaniu „gepardy”, „solidany” i „wielkany”, którymi raczy zalotników. Uczucia nie lubią jednak stawiania warunków. Tymczasem wciąż tkwią w niej emocje po poprzednich nieudanych próbach stworzenia trwałego związku Aktorka przyjmuje przy okazji ekwilibrystyczne i ekstatyczne pozy na pokojowej kanapie, ale jej zmagania z dwoma życiowymi nieudacznikami skończą się i tak przejmująco wybrzmiałą w kinie konstatacją o olbrzymiej samotności. „Życie mija a my zajmujemy się rachunkami” – wypowiedziane na głos słowa są tylko pustym podsumowaniem własnych ograniczeń. Grzegorz Małecki jak prawdziwy żydowski domokrążca rewelacyjnie wypada w scenach marketingowego entuzjazmu. Wzbudza szczery śmiech idealizując „pośladki pachnące legendą”, komplementując „pożeracza kondomów” i roztaczając wizje teksańskiego raju, niczym „bóg seksu” Colin z „Love Actually”. „Czy kondom został wprowadzony w zużycie?” – z pełną powagą zapyta mimochodem Johanana wyrażając męską ciekawość i troskę. Porywają gorące negocjacje umowy małżeńskiej prowadzone przez Szmuela z Belą. Od wesołości i zabawy Małecki płynnie przechodzi do refleksyjnych scen rozmów ze zmarłym ojcem, do żydowskich zaśpiewów i utyskiwania na swój los. Schorowany, cyniczny, nieszczęśliwy człowiek, żarliwie budzący w sobie ekcytację dla zhandlowania dziesięciu tysięcy opakowań „gumek” żyje marzeniami o mitycznym Teksasie, ale nie dosttrzega tu i teraz. Skupiony na zarobku i fantazjowaniu nie potrafi zbudować żadnej trwałej relacji. Pozostawiony przez ojca spadek będzie mu ciążyć do ostatnich chwil, podsumowanych utyskiwaniem na oszukańcze wynalezienie pigułki antykoncepycjnej. I nawet leżąc już na cmentarzu z suchością prochu w ustach nie odzyska złudnej nadziei, pozostaje mu tylko wieczne czekanie. Borys Szyc zachwyca wcielając się skromnego Johanana niczym dawni mistrzowie teatru. Trochę z przymrużeniem oka imitując charakterystyczny akcent, miętoląc w zakłopotaniu kapelusz, ze spuszczonym, nerwowo rozbieganym, nieśmiałym wzrokiem i filuternym uśmieszkiem genialnie oddaje zakompleksionego maminsynka. Każde słowo, czy wystrzelone w pospiesznym zdenerwowaniu jak z karabinu, czy wyważone i rozmyślnie przeciągnięte ma swoje właściwe miejsce i rezonuje w kontakcie z publicznością. Jeden szybko rzucony „apap”, czy „czek” wzbudzają niepohamowaną wesołość; niemal pragnie się przytulić zagubionego sierotę, gdy snuje rozważania o tym „w czyjej toalecie otworzy tej nocy opakowanie i rozwinie rulonik gumki w przeznaczonym do tego miejscu”. Szyc jest uroczo nieporadny w kontaktach z Belą, bawi udawana nieświadomość jej pragnień, drażni niepewność i brak poczucia własnej wartości. Aktor grający „mysz o króliczym sercu” potrafi jednak w jednej chwili zmienić ton i niczym Bilbo Baggins broniący swego pierścienia znaleźć w sobie pokłady siły, by chronić uzbierany majątek przed zagarnięciem. „Te pieniądze to ja, dokonuję tu czegoś zbyt śmiałego” – mówi z przerażeniem. Lament Johanana w jednej z ostatnich scen sztuki jest nawet nie tyle sceniczną perełką, co aktorskim mistrzostwem świata.
„Handlarze gumek” to wyśmienite aktorstwo połączone z perfekcyjną, jak zawsze u Adama Sajnuka, reżyserią. Twórcy grają z nami w emocjonalnego cymbergaja, do którego nawiązuje nazwisko Johanana. Gorzka komedia przechodzi w tragifarsę, wesołość i śmiech przeskakują w refleksję i zadumanie, a bohaterowie zbliżają się do siebie tylko po to, by gwałtownie odbić od ściany wzajemnych oczekiwań. I niczym odbijany krążek wciąż wracają, by spróbować raz jeszcze z płonną nadzieją, że tym razem się uda. Pomimo trawiącej ich samotności nie są jednak w stanie bezinteresownie poddać się miłości. Są zamknięci w kokonie własnego egoizmu i bezkompromisowości niczym w tytułowej gumce, która oddziela ich ochronną tarczą przed innymi ludźmi. I tak bardzo chcieliby ją zdjąć, i tak bardzo nie potrafią. „Truli nam tu dwie godziny o życiu, jakbyśmy sami tego nie znali” usłyszymy od Beli. Gorzka prawda rzucona w ciemność teatralnej sali zawisa lustrzanym odbiciem. A bezgłośny szept mrugającego Levina rozchodzi się wokół: „Zrzućcie kondomy, dajcie szansę miłości, żyjcie.”
Tekst Marek Zajdler