Nasz teatr logo

Sto milionów na dziesięć - "Tajemniczy ogród" w Teatrze Fredry w Gnieźnie, recenzja

„Czary są we mnie, ze mną są czary”, a wszystko dzięki czarownemu wystawieniu „Tajemniczego ogrodu” w Teatrze Fredry w Gnieźnie. Jubileuszowy, bo dziesiąty spektakl w ramach Międzynarodowej Rezydencji Artystycznej zrealizował na gnieźnieńskiej scenie norweski, choć pracujący w Danii reżyser Sullivan Lloyd Nordrum. Zadbał on także o opracowanie muzyczne i przygotował adaptację tekstu, który z angielskiego, w oparciu o przekład Jadwigi Włodarkiewiczowej, tłumaczyła i ubrała w dramaturgię Maria Spiss. Oryginalny tekst Frances Hodgson Burnett przycięto do rozmiarów akceptowalnych teatralnie, a na pierwszy plan wysunęła się przyjaźń Mary i Colina oraz ich droga do odnalezienia radości życia. 
   Historię 10-letniej rozkapryszonej Mary Lennox, zaniedbanej i opuszczonej przez bliskich znamy z kart powieści. Wychowana w Indiach dziewczynka trafia do brytyjskiej posiadłości swego wuja, gdzie testuje odporność służby i uczy się samodzielności. Wkrótce odkrywa tajemniczy zamknięty ogród, a opieka nad nim daje jej siłę i przywraca uśmiech. W postać Mary wciela się Kamila Banasiak i jest to rola absolutnie genialna. Ściągnięte brwi, zacięte usta i pogardliwy wzrok omiatają służących, widać wręcz wewnętrzny bunt i olbrzymie emocje ściśnięte i nagromadzone w dorosłym ciele scenicznej dziesięciolatki. Wraz z rozwojem historii aktorka znajduje w sobie ukryte dziecko, otwiera się i przeobraża jak rozwitający kwiat, czarując uśmiechem, błyskiem oczu i niezwykłą dojrzałością w relacji z Colinem. Chłopiec jest tutejszym paniczem, po śmierci matki oddzielonym przez ojca emocjonalnym murem, rozhisteryzowanym hipochondrykiem, a w gruncie rzeczy samotnym i nieszczęśliwym dzieckiem pozbawionym rodzicielskiej miłości. Michał Karczewski uczesany w dobierane warkocze leży w olbrzymim łożu - płacze, lamentuje, a czasem wpada w histerię. To kolejna aktorska perełka, przekrój przez pełen wachlarz dziecięcych fobii i emocji zagranych z wyczuciem, komediową nutą i niesamowitym urokiem. Colin Karczewskiego także odżyje i znajdzie w sobie siłę, by wstać z wózka, biegać po ogrodzie i sięgać po marzenia. „Przybądźcie, pomóżcie, czary, czary” zaklina śpiewnie w nieco wschodnio-czarodziejskim stroju obejmując we władanie magiczną krainę zmarłej mamy. Moc pozytywnej energii bije od tego duetu, który wspaniale dopełnia się na scenie.
   Ale nie są w tym sami. Debiutujący na profesjonalnej scenie Krzysztof Żarowski wciela się w Dicka, wiejskiego chłopca z wrzosowisk, który przyjaźni się ze zwierzętami i pokazuje pozostałej dwójce radość z obcowania z naturą. Nie da się go nie lubić, z rozjaśnioną uśmiechem twarzą, ufnością i pogodnym usposobieniem niemal zlewa się z Dickiem w jedność. Zachwyca także pokojówka Marta Katarzyny Zając, stylizowana w archaicznej mowie na wiejską prostaczkę, dorodną dziewczynę o gołębim sercu, której maniery odstają nieco od stylu angielskiej służby domowej, co jak się okazuje wychodzi tylko na dobre jej podopiecznej. Dodaje jej otuchy, pielęgnuje dobrym słowem i przywraca wiarę w ludzi. Rewelacyjna w roli zimnokrwistej pani Medlock jest Joanna Żurawska, zasadnicza i sztywna, zabawnie „dystyngowanie” krocząca po scenie, z aktorskim błyskiem w postaci szalonego tańca pomiędzy rozjuszonymi zwierzętami. Surowy i nieprzystępny z początku ogrodnik Ben Weatherstaff odgrywany przez Macieja Hązłę z czasem zyska sympatię dzieci, a jego narzekania na kręgosłup staną się rozwesalającym akcentem spektaklu. Pan Craven Bogdana Ferenca, podobnie jak doktor Craven Macieja Hanczewskiego nie są tak czarnymi charakterami, jak rysuje ich powieść Burnett. Sprawiają raczej wrażenie zagubionych, którym dopiero dzieci będą potrafiły otworzyć oczy na to, co istotne. Zgorzkniały pan Craven Ferenca odnajduje w sobie czułość i nadzieję - aktor umiejętnie żongluje emocjami w rozmowie ze zmarłą żoną, rozczula jego spotkanie z ozdrowiałym synem. Doktor Hanczewskiego bardziej bawi trwożliwą nadopiekuńczością, ze sceny nie wybrzmiały prawdziwe powody jego zachowania – mam zresztą wrażenie, że w tym aspekcie Nordrum wygładził i ugrzecznił nieco „Tajemniczy ogród”, a negatywne emocje, czy pobudki dorosłych skryte zostały przed okiem i uchem widowni. Towarzyszącą Colinowi empatyczną pielęgniarkę odgrywa Iwona Sapa po cichu kibicująca młodemu paniczowi w odzyskaniu życiowej równowagi. Katarzyna Kalinowska wciela się zaś w Susan Sowerby, mamę Dicka, Marty i jeszcze dziesięciorga innych pociech, a ciepło i nieodparty urok aktorki emanują falą uczuć gotową ogarnąć cały teatr. 
   Scenicznych czarów nie byłoby jednak, gdyby przedstawionego świata nie wyrysowała w Gnieźnie Frida Vige Helle. Na scenie okolonej malarskim przedstawieniem nieba umieściła pięć zmechanizowanych materiałowych „walców”, które niczym kwiaty powoli wznoszą się, rozrastają, by w końcu rozkwitnąć odsłaniając ukryte za materiałem zielone liany przewiązane mieniącymi się w świetle różnobarwnymi nitkami. Sprytna konstrukcja i zgranie technicznego zaplecza pozwoliły kwiatom tańczyć, przechylać się, skrywać za zasłoną, gdy akcja przenosiła się do domostwa i odkrywać tajemnicę ogrodu, gdy bawiły w nim dzieci. Wszystkie pozostałe elementy - ściany ubrane w motywy roślinne, łoże Colina, czy Mary, a nawet krzesła pozostały ruchome i tanecznie zmieniały scenografię poruszane płynnie przez aktorów. Creme de la crème stanowiły pięknie wykonane przez Cezarego Sielickiego lalki projektu Helle animowane ze swadą przez zespół aktorski. Lisa chciałoby się od razu przytulić, mysz radośnie poruszała wąsikami, gil z gilową czarowały trelami i czerwonymi brzuszkami, wrona Sadza latała wszędzie za Dickiem towarzysząc mu krakaniem Katarzyny Kalinowskiej, ale serca skradł zadziwiająco ludzki koń w wykonaniu Bogdana Ferenca. Malarską, rozkwitająca w mgnieniu oka przestrzeń podkreślił światłami Łukasz Błażejewski wydobywając plastyczność scen i rysując towarzyszące im emocje. Kostiumy Frida Vige Helle zaprojektowała w zgodzie z epoką, stanem zamożności i zajmowaną pozycją społeczną – zobaczymy więc pantalony, bufiaste rękawy, drapowane kołnierze i rękawy, ale profesje postaci nie będą pozostawiać żadnych wątpliwości.
   Zmiany są potrzebne i dobre, zdają się mówić twórcy. Co więcej, można nad nimi panować, podobnie jak nad uprawianą rośliną, pielęgnować emocje i wzrastać we wrażliwości na otaczający nas świat. Kluczem jest bliskość z naturą, przyjaźń i wiara w ludzi, która pozwoli pokonać lęk przed otaczającą rzeczywistością. „Tajemniczy ogród” w Gnieźnie oczarował aktorsko i wizualnie, maestrią gestów, mimiki, uroczych lalek i magicznej scenografii ożywianej pięknymi światłami. Zachwycił też pozytywnymi wibracjami, nadzieją i radosnym przesłaniem, które przemknęło przez widownię jak wicher pozostawiając uśmiech na twarzach dużych i małych. Najlepszą i najkrótszą recenzję wystawił mu Piotrek wychodząc z mamą po spektaklu – „sto milionów na dziesięć”. I to właśnie są czary.

Tekst Marek Zajdler, fot. Małgorzata Kurnicka/East News