Nasz teatr logo

Postaw bucom się! - "School of Rock" w Teatrze Rozrywki, recenzja

Głośny musical „School of Rock” prosto z Brodwayu mijając mielizny licencji i zakręty obostrzeń trafił z polską prapremierą na deski Teatru Rozrywki w Chorzowie. Jacek Mikołajczyk wyreżyserował pierwszy na tej scenie, ale kolejny w swoim dorobku spektakl muzyczny angażując nie tylko profesjonalnych aktorów teatralnych, ale także grupę niezwykle utalentowanych dzieciaków. Z castingu, na który zgłosiło się ponad sto dzieci z całej Polski wyłoniono 32 młodych artystów, którzy zasilili ekipę musicalu. I dali czadu! 
   „School of Rock” to muzyczna opowieść skupiona wokół Deweya Finna, w którego wcielił się Jakub Wróblewski wspaniale odnajdujący się w rockowym klimacie, ale potrafiący też czarować widownię balladowym głosem. Dewey Finn jest niespełnionym muzykiem, piosenkarzem i gitarzystą marzącym o byciu gwiazdą, o blasku jupiterów, sławie i występach na scenie. Rzeczywistość jest jednak inna i rozczarowująca - Dewey mieszka kątem u przyjaciela Neda (w tej roli „cicha woda” Hubert Waljewski), robi dokoła siebie nieopisany chlew, nie płaci rachunków, czym doprowadza do szału dziewczynę Neda, dominującą i zerojedynkową Patty, uroczo przerysowaną przez Wiolettę Malchar-Orynicz. Dewey stracił właśnie pracę i na domiar złego został wyrzucony z kapeli No Vacancy, którą sam założył. Jego fatalna sytuacja i poczucie bycia życiowym przegrywem stają się przyczynkiem oszustwa – udając swego przyjaciela Neda przyjmuje posadę nauczyciela w prestiżowej szkole Horace Green. Wyluzowany rockandrollowiec trafia do skostniałego środowiska zasad, mundurków i dyscypliny mimowolnie rozsadzając ją od środka. Tam właśnie spotka klasę nadspodziewanie utalentowanych muzycznie uczniów, z którymi postanowi spełnić swoje marzenie – wygrać „Bitwę Gigantów”, legendarny rockowy konkurs dla debiutantów.
   Scenę Teatru Rozrywki w Chorzowie owładnęła rock’n’rollowa drużyna szkolna składająca się z szesnaściorga dziewczyn i chłopaków, którzy tańczą, śpiewają, grają na instrumentach, a przy tym są niezwykle autentyczni. Niespożyta energia młodych wykonawców, ich entuzjazm i prawdziwa radość z występowania na scenie była wyczuwalna nawet w kuluarach po zakończonym, niemal trzygodzinnym spektaklu. Anna Ostrowska, prowadząca warsztaty wokalne oraz Michał Jończyk, kierownik muzyczny teatru, który uczył dzieci gry na instrumentach wykonali naprawdę wspaniałą pracę. Udało im się wydobyć z młodych wykonawców prawdziwą pasję do muzyki i ukazać ich rockowe dusze. Swoje dołożyła żywiołowa choreografia Jarosława Stańka i Katarzyny Zielonki idealnie współgrająca z niepohamowanym wigorem młodych artystów na scenie. Piosenki wykonywali z takim zaangażowaniem, że nawet przez sekundę nie miałam wątpliwości co do ich prawdziwej miłości do muzyki.
   Na scenie zaczarowała mnie swoim głosem Emilia Lasak w roli Tomiki, już pierwszy jej dialog był obietnicą pięknej barwy głosu, który spowodował elektryzujące ciarki, gdy zaśpiewała. Mikołaj Wachowski w roli Freddiego dał taki popis gry na perkusji, że do dzisiaj nie przeszła mi ochota wzięcia lekcji gry na bębnach. Ogień rozpalił gitarowymi riffami Julian Ruciński, wtórowała mu na basie Emilia Harnasz i rozszalały na klawiaturze keyboardu Kacper Maladyn. Miejscowa Hermiona Granger, czyli Summer w wykonaniu Łucji Dobrogowskiej dyrygowała dzieciakami na scenie dając popisy wokalne. Talentu i przebojowości nie można też odmówić pozostałym: Adamowi Kwapisowi, Laurze Długołęckiej, Jakubowi Jędryce, Zofii Bagińskiej, Janowi Jałoszewskiemu, Alicji Nowak, Hanie Knopik, Adamowi Rządkowskiemu, Agnieszce Marcinkiewicz i Pawłowi Cioskowi, któremu należy się miniOscar za efektowne teatralne zejście na scenie. Cała dziecięca obsada, którą dane mi obyło obejrzeć (a jest przecież jeszcze druga pełna obsada) była do schrupania.
   Trochę w tle dzieciaków pozostaje świetny zespół dorosłych aktorów wcielających się rodziców dzieci, nauczycieli i szkolną ekipę oraz muzyków z No Vacancy. Na plan pierwszy wysuwa się rewelacyjna Wioletta Białk jako Rosalie, dyrektorka szkoły Horace Green, która oprócz świetnej gry aktorskiej zachwyca klasycznym śpiewem, wykonując m.in. arię Królowej Nocy z „Czarodziejskiego Fletu”. Rosalie dzięki Deweyowi odkrywa to, co drzemie w niej głęboko skrywane pod maską surowej i budzącej respekt Pani Dyrektor. Wykonując „Gdzie znajdę rocka” przypomina nam, że nie zawsze warto rezygnować z młodzieńczych marzeń w imię społecznych konwenansów, kariery, pieniądza i tego, co „wypada”. Wspomniani wcześniej Hubert Waljewski i Wioletta Malchar-Orynicz stworzyli wyjątkową parę, totalne przeciwieństwa charakterów splątane przedziwną siecią uczucia. Zabawni, wręcz komediowi w swej relacji, ale też na tyle poważni i stanowczy, że nikomu nie było do śmiechu. Przez cały spektakl kibicujemy Nedowi, żeby wyzwolił się z kajdan poprawności, więc ostateczna przemiana musiała zostać nagrodzona gromkimi brawami publiczności. Główne przesłanie skierowane jest jednak od dzieci do barwnej gromady rodziców we wzruszającym songu „Ty nigdy mnie nie słuchasz”, który co tu dużo mówić, wyciska łzy. Jeśli jako rodzice mielibyśmy wynieść z tego spektaklu jedną jedyną rzecz, to powinny być nią słowa tej piosenki.
   Pomysłowa scenografia Grzegorza Policińskiego przenosi nas w mgnieniu oka ze sprytnie podzielonego mieszkania Neda i Patty do szkolnej klasy i na estradę. Ruchome elementy, sprytnie zaaranżowana przestrzeń i małe smaczki, jak choćby cień schodów przeciwpożarowych za oknem przydają całości autentyzmu, ale i wrażenia rozmachu. Oko cieszą klimatyczne stroje kostiumolog Anny Chadaj – mundurki szkolne, uniformy nauczycieli, niechlujny strój Deweleya udający dress code nauczycielski czy wreszcie wyszukane rockowe stroje. Całość uzupełniają świetne wizualizacje Tomasza Grimma oraz światła Artur Wytrykusa, który mógł się nieco wyszaleć. Jedyne co przeszkadzało to nagłośnienie – niestety hałaśliwa rockowa muzyka w połączeniu z emocjami jakie towarzyszą premierze spowodowała, że część tekstów piosenek była zupełnie niezrozumiała. Najbardziej dotknęło to Jakuba Wróblewskiego, który śpiewając z rockowym zacięciem był często zagłuszany przez instrumentarium. Olbrzymia szkoda, bo Jacek Mikołajczyk jak zawsze wycyzelował polskie tłumaczenie przemycając też nieco skojarzeń z naszego podwórka do oryginalnego tekstu musicalu. Pojawia się więc „reasumpcja głosowania”, swojski „buc”, czy „przegryw”, „nierealistyczny wzorzec kobiecego piękna we współczesnym dyskursie medialnym” czy fragmenty zaczerpnięte z „Dzieci” Elektrycznych Gitar. 
   „School of Rock” to nie tylko wspaniała rockowa muzyka i śpiew, to także wartości dzięki muzyce wniesione w koncept musicalu, zwłaszcza wolność rozumiana jako swoboda w wyrażaniu swoich uczuć i myśli. Dewey Finn nie będąc pedagogiem przekazuje dzieciakom, by podążali własną drogą, realizowali swoje pasje, po prostu byli sobą. Rozświetla ich uformowaną przez pragnienia rodziców rzeczywistosć i udowadnia, że każdy z nich jest ważny, ma prawo do własnego zdania i emocji. To właśnie niedoszła gwiazda rocka jest pierwszym dorosłym, który wysłuchał głosu dzieci, pomógł odnaleźć się w grupie, pokazał, że marzenia są ważne i nigdy nie należy z nich rezygnować. „Postaw bucom się” to wspaniale wyśpiewany przez dzieciaki protest song, który obok „Zasilasz band” i tytułowego „School of Rock” jest jednym z hitów musicalu. I może także dlatego, że w tym rockowym szaleństwie przemycono słodko-gorzkie refleksje o relacjach rodziców z dziećmi, „School od Rock” jest idealnym pomysłem na wspólne spędzenie czasu w Teatrze Rozrywki całą rodziną.

Tekst Małgorzata Kurnicka, fot. Teatr Rozrywki