Nasz teatr logo

Póki marzymy, warto żyć - "Trąbka do słuchania" w Teatrze Lalka, recenzja

Teatry skupiające się dotychczas na dorosłych sięgają coraz odważniej po repertuar skierowany do młodszego widza. Warszawski Teatr Lalka odwrócił kota ogonem i zaprosił na swą scenę bodajże pierwszy tu spektakl skierowany stricte do widza dorosłego. Po „Trąbkę do słuchania” Leonory Carrington sięgano już we Wrocławiu i Krakowie, a na popularność tego surrealistycznego manifestu feministycznego złożył się głównie wybór tekstu na początek serii „Inne Konstelacje Olgi Tokarczuk”, w którym noblistka rekomenduje swoje ulubione utwory literackie. W adaptacji Mateusza Bednarkiewicza i Agnieszki Zawadowskiej twórcy skupili się głównie na opowieści o odchodzeniu, o lęku jaki towarzyszy spotkaniu z nieuchronnym i sposobach na jego pokonanie. Ów lęk konfrontują oni z wszechobecnym strachem przed czającą się w pobliżu wojną i zdają się poszukiwać siły na jego przezwyciężenie w nas samych i mocy ludzkiej wyobraźni. 
   Głucha jak pień, bezzębna 92-letnia Marion dziarsko kroczy po ostatniej prostej swojego życia. Mieszka wraz ze swoim synem Galahadem i jego rodziną w jednym domu, choć rzadko opuszcza własny pokój. Opiekuje się z czułością dwoma kotami i kurą, z optymizmem znosi dość nieprzyjemne zachowania synowej i wnuka, a nade wszystko nie traci pogody ducha marząc o podróży do dalekiej Laponii. W przeuroczą Marion wcieliła się Maria Ciunelis, która bezbłędnie odnalazła się w roli, roztaczając wokół siebie aurę pogodnej, nieco ekscentrycznej staruszki z dużym poczuciem humoru rozwiązującej problemy wieku. Błysk w oku, niezaspokojona ciekawość i wewnętrzna siła emanują z aktorki, którą otoczenie zepchnęło już dawno na margines i traktuje jak zbędny mebel trzymający się kurczowo życia, zapewne na złość rodzinie. Najbliższą przyjaciółką Marion jest - wzorowana na malarce Remedios Varo - Carmela, serdeczna, pełna życia i niezwykle obrotna kobieta z werwą ucieleśniona przez Mirosławę Płońską-Bartsch. Lekko podejrzliwa, mająca coś z czarownicy, trudni się słaniem niepodpisanych listów do nieznanych osób z całego świata. Aktorki wspaniale uzupełniają się na scenie, tworząc niezwykle udany duet nie poddających się stereotypom, trochę szalonych starszych pań wzajemnie opiekujących się sobą i nie tracących radości życia w trudnych chwilach. Carmela podarowuje przyjaciółce tytułową trąbkę do słuchania, aby ułatwić jej komunikację i umożliwić podsłuchiwanie rodziny, bo doszły ją złe wieści. Te niestety się potwierdzają – bliscy zamierzają oddać staruszkę do przytułku, zwanego "Źródłem Braterskiego Światła", na co Marion chcąc nie chcąc się godzi.
   W ten sposób trafia do pełnego intryg i tajemnic domu spokojnej starości prowadzonego przez skąpe i lekko fanatyczne małżeństwo Gambitów (Agnieszka i Tomasz Mazurek). Twórcy postanowili pokazać nam to przedziwne miejsce oczami samej Marion, przetworzone przez jej wrażliwość, wyobraźnię i ulatujący w fantasmagorię umysł. Pensjonariuszki przytułku są więc lalkami animowanymi przez Bartosza Krawczyka i Beatę Dudę-Perzynę, lalkami starymi, być może z dzieciństwa samej Leonory Carrington, zupełnie odmiennymi od dzisiejszych wyobrażeń kobiet. Wykluczone starsze panie stały się zapomnianymi przedmiotami, żywymi jednak, wciąż pięknymi i mającymi swoje pragnienia. Autorka wzorowała ów przybytek na francuskim Instytucie Harmonijnego Rozwoju Gurdżijewa z jego „świętymi tańcami” i „ruchami”, ale uczyniła to wyraźnie prześmiewczo. Zdyscyplinowane przez Gambitów lalki spędzają czas na gotowaniu, zajęciach fizycznych i rozmowach z Marion – język sztuki pozostaje niezmieniony, ale rozrywkowy „chińczyk” staje się wojenną grą wideo, zbliża nas do współczesnych realiów budując podświadome rozszczepienie rzeczywistości. To w tym miejscu zabrakło mi trochę scenicznego szaleństwa – w książce Carrington staruszki zamieszkują domki o dość dziwacznych kształtach: muchomorów, wagonów, latarni, buta, czy egipskiej mumii. W lalkowym teatrze słynącym z niepohamowanej wyobraźni i pomysłowych dekoracji spodziewałbym się wizualizacji podanego na tacy pomysłu, co jednak nie nastąpiło. 
    W domu opieki dochodzi do morderstwa. Trutka na szczury „Ostatnia wieczerza” to tylko jedno z antyklerykalnych nawiązań – Carrington wini bowiem katolicyzm za upowszechnienie patriarchalnego modelu świata. Leciwe staruszki wzniecają bunt przeciw ograniczaniu ich wolności, domagają się poszanowania godności i prawa do samostanowienia. W tym właśnie momencie spektakl zanurza się w surrealistycznym świecie autorki, historia ucieka od pozornego realizmu w stronę snu, fantazji i ezoteryki. To chwila, gdy trzeba włączyć tryb myślenia abstrakcyjnego - lęki bohaterki transformowane są w jej wyobraźni w poetycką siłę, która wymyka się racjonalizmowi. Pojawiają się nawiązania do mitologii, tajemnicze postacie rodem z baśni, pozbawione logiki oniryczno-demencyjne wizje, wśród których Marion zgłębia mistyczną historię przeoryszy Don Rozalindy Alvarez Cruz Della Cueva mrugającej doń z obrazu. Szkoda jedynie, że wprowadzony przez twórców operowy śpiew zakonnicy przetworzony przez nagłośnienie Lalki nie pozwalał zrozumieć większości słów Joanny Halszki-Sokołowskiej. Pojawiają się także zagadki, święty Graal, szyfry, głosy w głowie, enigmatyczna wieża, a nawet olbrzymi mroczny czarny ptak, w którym zakodowano postać Maxa Ernsta. Wśród guseł i czarów nadchodzi druga epoka lodowcowa, a z nią kudłaty lapoński pies-potwór, zaś w tle powraca do życia mityczna bogini. Szukanie sensu w galopadzie skojarzeń, podążanie za surrealistyczną wizją Carrington jest trudne, staje się bardziej odczuciem i wrażeniem, niż opowieścią obejmowalną rozumem.
   W feerii ekscentrycznych pomysłów są jednak silnie umocowane przesłania. „To niepojęte, że całe miliony ludzi pokornie słucha gromadki chorych umysłowo dżentelmenów, którzy nazywają siebie <<Rządem>>!” – mówi jedna z bohaterek. Odnajdziemy tu i sprzeciw wobec przezroczystości kobiet, zwłaszcza tych starszych, i nawiązania do ekologii, zmian klimatycznych, czy miłości do zwierząt, i niegodzenie się na eliminowanie z życia społecznego ze względu na wiek. Siła wyobraźni Marion przezwycięża lęki, poczucie wspólnoty kobiet oraz ich nieustępliwa walka o wolność dają nadzieję na jaśniejszą, może nawet wymarzoną przyszłość. Przerażające wizje atomowego grzyba nie muszą się spełnić. Czy wystarczy wierzyć, chcieć czegoś tak bardzo, by świat to zmaterializował? Czy jeśli nie można pojechać do Laponii, to Laponia może przyjść do nas? „Póki marzymy, warto żyć” – powiedziała Maria Ciunelis, a jej Marion udowadnia, że ani wiek, ani płeć nie są przeszkodą, by zmieniać rzeczywistość na lepszą w zgodzie z samym sobą.

Tekst Marek Zajdler, fot. Paweł Wodzyński/East News