Nasz teatr logo

"Chciała zapomnieć" w Teatrze Żydowskim, recenzja

Dwa dni z rzędu dotykam śmierci, na szczęście teatralnej. Prawa człowieka do godnego odejścia, do rozstania się z tym światem na własnych warunkach. I arcytrudnych decyzji tych, którzy mogą lub nie, ulżyć w cierpieniu. „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” Mateusza Pakuły z kieleckiego Teatru im. Żeromskiego i krakowskiej Łaźni Nowej jest tak różny od monodramu Aliny Świdowskiej „Chciała zapomnieć” z Teatru Żydowskiego, a zarazem tak porażająco zbieżny. Oba spektakle są niezwykle osobistymi doświadczeniami, które na scenie wybrzmiewają z mocą może właśnie dzięki opowiadaniu o najbliższych - rodzicach. Namacalnie realne, przepełnione buzującymi podskórnie emocjami, są bolesnym sprawozdaniem z ludzkiej miłości i bezradności w obliczu śmierci. Nie mam zamiaru przyrównywać śmierci jednostki do hekatomby narodu, na myśli mam bardziej towarzyszące w obu przypadkach odczucie bliskości człowieka, rodzinnych więzów i nieuniknionego końca. 
   Alina Świdowska monologuje ze swoją matką - Adiną Blady-Szwajger, lekarką z warszawskiego getta. Lekarką, która jak wielu innych „chciała zapomnieć” o koszmarze pobytu w getcie, a jednak pod koniec życia, za namową Marka Edelmana, postanowiła spisać swe wspomnienia w szpitalnym łóżku. To w nich córka odnajduje matkę, jakiej nie znała. To tam wkracza w mroczne obszary przeszłości, które wydobyte z zakamarków pamięci porażają wojenną tragedią mieszkańców getta, zwłaszcza tych najsłabszych, dzieci. 
   Szpital Dziecięcy Bersohnów i Baumanów przy Siennej 60 i jego filia na rogu Żelaznej i Leszno. Codzienną rutynę poznajemy ustami córki i słowami matki, okupacyjne realia mieszają się z latami powojennymi, reminiscencje przeplatają z dialogami – tymi, które się odbyły i tymi, na które zabrakło czasu. To trudne. To widać. Alina Świdowska gra stonowanie, skupiona, zanurzona w historii, choć widać wewnętrznie nagromadzone emocje, które stara się opanować. Przeżywa dramatyczne chwile z życia własnej matki wypowiadając jej słowa na scenie i czuć tę głęboką więź łączącą obie kobiety. Świadectwo jednej jest ciągle przeżywanym bólem drugiej, bólem przesiąkniętym miłością i podziwem dla odwagi oraz niezłomnej postawy skromnej lekarki z getta. Liczenie kalorii w spirytusie, zastrzyki z glukozy ratujące przed śmiercią głodową, perlisty śmiech dzieci umierających na gruźlicę, szpitalne łóżka zapełnione jednocześnie przez troje lub czworo małych pacjentów, obrzęknięte z głodu nogi i brzuchy, trupy na korytarzach, wyjący z bólu na schodach, dojmująca bezradność i wola walki o każdego pacjenta. Machinalnie wykonywane czynności, ucieczka w znieczulicę, głód i zmęczenie, iskierki radości w pochłaniającej rzeczywistość hitlerowskiej pożodze. Wstrząsają obrazy dorosłych dzieci – świadomych, przedwcześnie dojrzałych, a nawet postarzałych, szarych twarzy, szkieletów powłóczących nogami. I wstrząsa decyzja, którą w obliczu nieuchronnego podjęła Adina Blady-Szwajger w dniu likwidacji szpitala. Ukrócić cierpienie, zachować prawo do godnej śmierci, śmierci na własnych warunkach, nawet poprzez podanie morfiny, nawet bezbronnym dzieciom, aby oszczędzić im komór gazowych. Eutanazja z rozpaczy, eutanazja z litości, eutanazja z poczucia, że czyni się dobro. To w tym miejscu przedziwnie stanął przede mną obraz Mateusza Pakuły żebrzącego o śmierć cierpiącego ojca. I myśl, że każdy w tak granicznych chwilach winien mieć prawo do decydowania o swoim losie.
   Cieszę się, że Karolinie Kirsz udało się namówić Alinę Świdowską na wspólną realizację spektaklu. Mogę jedynie przypuszczać, jak trudne emocjonalnie musi to być dla aktorki, a jednocześnie jak oczyszczające. „Chciała zapomnieć” to czułe i bolesne wspomnienie, to hołd córki dla matki, dla jej poświęcenia, dla odkupienia moralnego bagażu, który dźwigała przez całe swe życie. To hołd dla człowieczeństwa, to w końcu świadectwo historii. Tym dotkliwsze, że mówiące o bezbronnych. Dzieci getta, dzieci Gazy, dzieci afrykańskich wojen – wszystkie one powinny mieć prawo do radosnego i beztroskiego dzieciństwa. Do rodzicielskiej miłości, do wiatru we włosach, promieni słońca na uśmiechniętych twarzach. I nawet jeśli spektakl Teatru Żydowskiego jest tylko głosem wołającego na pustyni, kroplą w morzu, to pozostaje wierzyć, że kropla drąży skałę i zaczniemy wreszcie wyciągać wnioski z przeszłości. Aby już nikt i nigdy nie musiał stawać przed wyborami, których doświadczyła Adina Blady-Szwajger.

Tekst Marek Zajdler