Nasz teatr logo

"Zbombardowani" w Akademii Teatralnej, recenzja

Wyborem sztuki „Zbombardowani” Sary Kane młodzi adepci sztuki aktorskiej i reżyserskiej porwali się z motyką na Słońce. Zrobili to jednak świadomie, chcąc - jak przypuszczam – zmierzyć się z teatrem skrajnym, wymagającym scenicznego poświęcenia, olbrzymiej otwartości i emocjonalnej wiwisekcji. Wzięli na warsztat szokujący tekst, napisany w charakterystycznym dla autorki stylu nowego brutalizmu, pełen przemocy, patologicznego seksu, sadyzmu, cierpienia i perwersji. Nurzający się w oparach tytoniu i alkoholu, brudu i wymiocin, ukazujący bez cenzury kanibalizm i potworności zła drzemiącego w zezwierzęconym człowieku, powstały w chorej wyobraźni umęczonej maniakalno-depresyjnymi myślami angielskiej dramatopisarki. I pokazali, że nawet na początku drogi można grać niezwykle dojrzale, że czasem wystarcza tylko chęć, talent i motyka.
   Iskrą zapalną do napisania „Zbombardowanych” były dla Kane wydarzenia wojny w Bośni i kilkuletnie oblężenie Sarajewa. Zdegenerowani, upadli ludzie rzuceni są w wir nieokreślonej wojny, która otacza ich przemocą, przynosi mrok do będącego w rozkładzie życia Iana i Cate, otula ich, pożera, wypluwa i skazuje na nieustające cierpienie. „Zdarzyło mi się srać w lepszych miejscach” rozpoczyna spektakl Natalia Szczypka paląc papierosa. Dokoła próżno szukać hotelu w Leeds, raczej obskurną melinę, gdzie dziennikarz Ian, dogorywa zatapiając się w alkoholowym uzależnieniu. Scenografia robi wrażenie – odrapana wanna, brudny materac, walające się puste butelki, stary telewizor, plastikowe krzesla, porozrzucane śmieci, czerwona miska, zwisające smętnie firanki i plasterki wędliny porozwalane na podłodze. Tam rozpoczyna też spektakl Aleksander Łyś jako Ian, leżąc w kałuży własnego moczu i rozlanych procentów. Uroczo, jak na Kane przystało. Skomplikowana relacja tych dwojga daje się nam we znaki, zapijaczony moczymorda chce kochać się ze swoją byłą dziewczyną, choć „kochać” to w tym wypadku spory eufemizm. Ona niby nie chce, ale jej wolna wolna jest ograniczona, sparaliżowana strachem, trochę niemocą, a w gruncie rzeczy marazmem i perwersyjną chęcią bycia zdominowaną. Narastająca gwałtowność i brutalność daje swój upust w scenie w wannie – Łyś w rozpalonym szaleństwie pomiata Szczypką jak kukłą, upadla ją, budzi wstręt i przerażenie. Perfekcyjnie zagrane, nie pozostawiające obojętnym, z olbrzymim fizycznym i emocjonalnym poświęceniem ukazującym rozkład tej dwójki i prawdziwe piekło ich relacji. Ta pierwsza część, mimo tonięcia w papierosowym dymie, wbija w fotel. Gdy w mieszkaniu pojawia się żołnierz, czyli Kuba Dmochowski, to on staje się dominatorem, pustym człowiekiem z mózgiem wypranym okropnościami wojny, który przybywa jedynie zaspokoić swoje rządze. Tó wówczas sztuka przekracza tematycznie granice dobrego smaku i zaczyna boleć – mamy próbę homoseksualnego gwałtu, symboliczne oślepienie, deptanie twarzy wojskowym buciorem, bezbronną nagość i drżenie ciała Szczypki, okładanie mokrą szmatą, a na deser kanibalizm. Nurzamy się w przyjętej konwencji, ale w pewnym momencie staje się to sztuką dla sztuki, z wyraźnym zanikiem przejrzystej i zrozumiałej dla widza linii fabularnej. Tu winię trochę reżyser Ewę Platt, która znając świetnie tekst nie ułatwiła jego odbioru dając ledwie muśnięcia informacji o tym kto, kim i po co jest na scenie. W umowności jest siła, ale i pułapka zagubienia – spektakl stał się nieczytelny dla tych, którzy nie znali treści sztuki Kane.
   Życie jest bezbrzeżnym cierpieniem zdają się mówić „Zbombardowani” w Akademii Teatralnej. Cierpieniem, które nie ma końca i od którego nie ma ucieczki, a postępująca degeneracja człowieka w obliczu tragedii wojny zdaje się być wpisana w nasz genom. Te same okrucieństwa, które były udziałem ludności cywilnej w Bośni oglądamy dziś na Ukrainie, tak jakby człowiek był zaprogramowany do przemocy. Młodzi aktorzy Akademii Teatralnej dali z siebie wszystko, zagrali nader przekonująco, obnażając siebie, wypruwając emocjonalne flaki i traumy Sary Kane. To po prostu świetnie zagrane przedstawienie, ale oglądając na co dzień zdjęcia z wojny w Gazie i za naszą wschodnią granicą, w teatrze chciałbym już od tego odpocząć. Wciąż mam nadzieję, że prawda o człowieku jest jednak inna.

Tekst Marek Zajdler