Nasz teatr logo

Mądrość, Czułość, Siła - "Król zwierząt" w Teatrze Powszechnym w Warszawie, recenzja

Baśnie Italo Calvino są inne. Podania i legendy zbierane z całych Włoch, tłumaczone z dialektów, a w końcu spisywane na nowo z dodatkiem pisarskiego sznytu dały olbrzymie tomiszcze porównywalne z dziełami braci Grimm. I równie, jeśli nie bardziej mroczne. Wybór tekstów z tego właśnie zbioru Krzysztof Szekalski przekształcił w opowieść o współczesnej zagubionej nastolatce, a Teatr Powszechny w Warszawie wystawił jako „Króla zwierząt” w reżyserii Karoliny Porcari.
   Spektakl zbudowany jest wielowarstwowo, niczym trójwymiarowa układanka. Baśniowa historia Selliny spleciona jest z tajemnicą Mai, o której wyjawienie proszą ją napotkane zwierzęta w ludzkiej skórze: Wąż, Małpa i Suka. Ubrana jak chłopak dziewczyna będąca WWO (Wielce Wrażliwą Osobą) jest nieufna, nie ma ochoty dzielić się swoją historią. Upersonifikowane zwierzęta mają dla niej jednak na wymianę swoje opowieści, nierzadko bez happy endu. Ciekawość Selliny bierze górę i tak zaczyna się podróż przez włoskie baśnie. Każde z opowiadających swą historię zwierząt nagrodzi dziewczynkę darem, który ma jej pomóc pokonać tytułowego Króla Zwierząt – mrocznego władcę, który uwięził ludzi w zwierzęcych postaciach, a wielu z nich bestialsko zamordował. Zaplatają się wątki, przenika wzajemnie - jak to w baśniach - ludzka i zwierzęca perspektywa, wstrząsają silne emocje, pobudzane często brutalnymi i naturalistycznymi opisami. Szekalski połączył w całość tekst „Króla zwierząt”, „Węża”, „Trzech psów” i „Papugi” oraz dodał współczesny kontekst. Karolina Porcari ulepiła z tej gliny interesującą, skomplikowaną i miejscami okrutną przypowieść o walce z własnymi lękami, o umiejętności bronienia tego, co dla nas ważne oraz o poszukiwaniu swojej płciowości. Wszystkie te tematy są szczególnie bliskie współczesnej, często zagubionej młodzieży, do której kierowany jest spektakl. Sellina-Maja otrzyma więc Mądrość od Węża, Czułość od Suki i Siłę od Małpy, co w połączeniu z magicznym pierścieniem pozwoli jej zmierzyć się z Królem Zwierząt, własnymi koszmarami i niepewnością. Pozwoli uwierzyć w siebie i zrozumieć, że te niezwykłe dary-moce drzemią w każdym z nas i trzeba je jedynie obudzić. Pozwoli stanąć na nogi i odważnie bronić siebie, takiej jaką chce być, jaką czuje, że jest.
   Teatr Powszechny jak zwykle wysoko stawia poprzeczkę widzowi. W ascetycznej scenografii Łukasza Błażejewskiego, metalowej, przypominającej rusztowanie konstrukcji z centralnie umieszczonym pomostem i schowkiem-tunelem dla Suki przemieszcza się czworo aktorów. Towarzyszy im grana na żywo muzyka Huberta Zelmera, która umiejętnie buduje atmosferę, czasem potęgując napięcie, a czasem uwalniając je zabawnymi wtrętami. Dawno już nie widziałem spektaklu, w którym muzyka byłaby niemal dodatkowym aktorem, nie tylko ilustrując, ale i komentując wydarzenia. Widownia umieszczona po obu stronach małej sceny obserwuje teatr ciała, ruchu, a nade wszystko słowa. Mamadou Góo Bâ w roli Węża hipnotyzuje powolnie wypowiadanym tekstem, oszczędnymi wężowymi ruchami, magicznymi symbolami wymalowanymi na nagim torsie. Jego sceniczny taniec przyciąga wzrok, ciało prześlizguje się pomiędzy rusztowaniami, gdzie zastyga w wężowych pozach. Jest mądrością, więc zdarza mu się strofować innych, z emfazą wygłaszając francuskie frazy, czym wzbudzał wesołość publiczności. W Sukę, najbardziej komediową postać spektaklu, wciela się niezwykle udanie Klara Bielawka. Puszcza oko do młodej publiczności dywagując o wyższości słowa „pies” nad „suka” i konstatując, że gorzej ma już tylko „świnia”. Z racji stresu niemal ciągle się jąka, lecz na szczęście mimo skomplikowanej wymowy można zrozumieć jej słowa. Jako żywo przypominała mi mojego charta otrzepując stresy i szukając wciąż bliskości człowieka. Z drugiej strony niczym trzpiotny york wyskakiwała przed szereg z nieskrywaną radością wtrącając się w najmniej odpowiednich momentach i odbierając krytykę Węża jak na zbitego psa przystało. Siedząc w psiej pozie w oczekiwaniu, z wiernym spojrzeniem wbitym w swą przyjaciółkę Sellinę, w białych kozakach i futrzanej narzutce budzi od razu nieskrywaną sympatię. Ale i ona ma do opowiedzenia ważne rzeczy, a do zagrania jedną z najbardziej magicznych scen przedstawienia. Mateusz Łasowski jako Małpa pręży muskuły, buja się na rusztowaniach, zwinnie wskakuje na wyższe piętra, by stamtąd obserwować akcję. Najbardziej ludzki, żeby nie rzec męski ze wszystkich zwierząt wyraźnie podoba się dziewczynie, która przekomarza się z nim i z pewną nieśmiałością rozmawia także o seksie, tym razem miejscami po włosku. Historia opowiedziana przez Małpę jest chyba najbardziej szokująca, ponura i brutalna, ale jednocześnie najdłużej zostaje w głowie. Tak jak on znalazł siłę, by podźwignąć się po traumie z dzieciństwa, tak teraz przekazał ją Sellinie, by zmierzyła się z Królem Zwierząt i własnymi demonami. Nastolatkę gra Magdalena Celmer, która od samego początku wygląda jak nieco z innej bajki – z twarzą skrytą w kapturze bluzy, bejsbolówce i bojówkach faktycznie zdaje się być bardziej chłopakiem. I taką równiachę z osiedla pokazuje - z rękami w kieszeniach, niemym buntem w gestach, słowach wypowiadanych niczym zza przeżuwanej gumy, nonszalancją i pozornym brakiem zainteresowania. Na szczęście nie ma komórki, więc wdaje się w dyskusję ze zwierzętami. Ciekawa ich historii daje się wciągnąć w opowieści, by z każdej z nich czerpać i powoli zrzucać nałożoną zbroję, by odkrywać emocje i radosną, dziecięcą naturę, by zebrać się na odwagę, uwolnić lęki i zmierzyć się z nimi. Gdy jest gotowa staje się na powrót Mają, a jej tajemnica przypomina obrazki, o których słyszymy czasem w mediach. Tłumiony sprzeciw, złość i bunt znajdują w końcu ujście. Krzyk dziewczyny oczyszcza gęstą atmosferę, frenetyczny taniec daje poczucie wolności, drobny gest przekazania pierścienia budzi nadzieję. 
   Nie jest to teatr łatwy w odbiorze dla młodego widza, wymaga skupienia i uwagi, wsłuchania się w słowa przy braku wizualnych fajerwerków. Czy wpatrzona w ekrany telefonów młodzież znajdzie w sobie tę siłę? Chce się wierzyć, że tak, bo Karolina Porcari z zespołem zrobili wszystko, by treść była dla odbiorców aktualna i atrakcyjna, by dotykała spraw dla nich ważnych, by czuli, że ta opowieść jest po części o nich. I jeśli nawet kilku młodych ludzi po spektaklu nabierze pewności siebie, nauczy się tolerancji, czy uwierzy w drzemiące w każdym „supermoce”, to znaczy, że warto było tę historię opowiedzieć. 
   
Tekst Marek Zajdler