Nasz teatr logo

Trudne relacje - "Co gryzie Gilberta Grape'a" w Teatrze Powszechnym, recenzja

Rodzina Grape’ów to uśpiony wulkan. Po samobójczej śmierci ojca Gilbert musiał szybko dorosnąć i mimowolnie zostać głową rodziny. Myślał pewnie, że będzie jedynie wspierać swą matkę i starszą siostrę w opiece nad młodszym rodzeństwem, a zwłaszcza upośledzonym Arnim. Niestety matka nie udźwignęła rodzinnej tragedii i także potrzebowała wsparcia. A z czasem permanentnej opieki i obsługi, gdy kompulsywne objadanie się doprowadziło ją do chorobliwej otyłości. Dzieci pozbawione odpowiedzialnych rodziców musiały przejąć ich role. Gilbert i Amy zastąpili w domu ojca i matkę, weszli w nieswoje role zmuszeni okolicznościami, dusząc i tłamsząc w sobie własne potrzeby. Życie Grape’ów stanęło na głowie, zbliżają się 18. urodziny Arniego, a związani niemożnością ucieczki młodzi ludzie są tykającymi bombami gotowymi w jednej chwili wyrzucić z siebie całą gorycz i rozczarowanie światem. Co ich powstrzymuje?
   Powieść Petera Hedgesa „Co gryzie Gilberta Grape’a?” znana jest przede wszystkim z ekranizacji Lassego Hallströma z niezapomnianymi rolami Johnny’ego Deppa i Leonardo DiCaprio. Biorąc ten tekst na warsztat w Teatrze Powszechnym reżyser Karolina Kowalczyk i dramaturżka Natalia Królak dokonały sporych cięć w fabule. Nie mamy więc postaci Becky, która w filmie okazuje się zbawieniem Gilberta. Nie mamy całej małomiasteczkowej otoczki amerykańskiej prowincji. Autorki skupiły się na wnętrzu domu, na dysfunkcyjnej rodzinie i trudnych relacjach jej członków. Jednocześnie zmieniły akcenty dając wszystkim równe prawo opowiedzenia swojej historii. Historii traum, żalu, tłumionego lęku, braku nadziei i skomplikowanej więzi. Historii rodziny, która jest zarówno ciężarem, jak i wielką wartością.
   Otyła matka góruje nad domem przesiadując na piętrze-antresoli, gdzie przysypia między oglądaniem telewizji, a wydawaniem poleceń nie najmłodszym już latoroślom. Spoglądając z góry przytłacza go nie tylko ciężarem fizycznym, ale i mentalnym rozciągając swój cień nad dziećmi. Wydawałoby się, że dawno się poddała i ledwie wegetuje udając życie, ale i ona znajdzie w sobie siłę, by wstać i ruszyć na pomoc aresztowanemu dziecku. Scena ta, podobnie jak jej filmowy odpowiednik, mocno zapada w pamięć. Na dole trwa wieczna krzątanina. Amy robi co może, żeby utrzymać dom w jako takim porządku – pierze, gotuje, sprząta i dogląda Arniego. Zapracowana nie ma już czasu dla siebie, nie wiadomo kiedy zatraciła się w poświęceniu dla innych. Stanowcza i opanowana, jednocześnie przeraźliwie boi się powtórzenia scenariusza życia swej matki i panikuje, że urodzi niepełnosprawne dziecko. Gilbert zarabia na utrzymanie rodziny, a po powrocie przejmuje opiekę nad bratem i kąpie go przed snem. Oboje z Amy dają Arniemu iskierkę radości w tym smutnym domu, gdy bawią się z nim w chowanego, czy łaskoczą na kanapie. Okruchy czułości ukryte są w drobnych gestach i przytłoczone zarazem ciężarem obowiązku. Gilbert w każdej sytuacji chroni Arniego przed zagrożeniami, ale i on nie wytrzyma presji, ulegnie gwałtowności i pobije brata, gdy ten zniszczy urodzinowy tort. Najmłodsza Ellen jest zbuntowaną nastolatką, samotną i rozpaczliwie domagającą się większej uwagi. Nie przebiera w słowach, nie niańczy chorego brata, ucieka od domowych obowiązków. Zamknięta w swoim pokoju oddaje się swej pasji i terkocze maszyną do szycia, co stanowi dla niej ucieczkę przed rzeczywistością. Pozornie nieczuła i oddalona, przygotowuje jednak stroje strażaków na przyjęcie urodzinowe dla brata. Ale i ona nie jest wolna od traum – przeraża ją wizja chorobliwej otyłości, którą mogłaby odziedziczyć po matce i by zagłuszyć lęki samookalecza się tnąc przedramię. Mimo trudnych relacji wszyscy troje są jednak w stanie zjednoczyć się, gdy w grę wchodzi dobrostan psychiczny matki. Przejmująca jest scena, gdy wspólnie naprawiają wsporniki podłogi uginające się już pod ciężarem matki, kaszląc i hałasując, by to przed nią ukryć. Te same drewniane belki, na których wiele lat wcześniej powiesił się bez słowa wyjaśnienia ich ojciec. 
   Postać ojca została w spektaklu znacznie silniej zaakcentowana, niż w ekranizacji. To od jego pogrzebu zaczyna się spektakl, to z nim rozmawia w snach Gilbert, czy ucina pogawędki chodząc na ryby. Dojmujący brak męskiego wzorca daje się we znaki wszystkim dzieciom. Nie winią go, bardziej nie rozumieją, czują się opuszczone i zawiedzione. Tęsknią za czasami, gdy w domu było normalnie, a ich mama szczupła i uśmiechnięta. W rolę matki i ojca jednocześnie wcielił się  - w dodatku bardzo udanie - Michał Jarmicki, tak jakby twórcy chcieli pokazać, że mimo różnych postaw oboje rodzice są sobie bliscy. Oboje zawiedli – ojciec uciekając w samobójczą śmierć, której powodów reżyser upatruje w niepełnosprawności dziecka, a matka stając się za życia ciężarem, zamiast opoką. Odpowiedzialność za losy rodziny Grape’ów spoczęła na barkach dzieci, które radzą sobie z nią jak umieją. Troska rodzeństwa o mamę i upośledzonego brata jest spoiwem, na których ten chybocący się i walący dom nadal stoi. Trudna miłość trzyma ich razem wbrew burzom codzienności. Niezwykle pogłębione emocjonalnie więzi i ogrom empatii wspaniale ukazali Aleksandra Bożek, Andrzej Kłak i Natalia Lange, którzy potrafili rozświetlić scenę jednym uśmiechem (tak, Andrzej Kłak też umie się uśmiechać), rozczulić jednym gestem, ale i przerazić gwałtownością reakcji.
   W tym trudnym, dusznym domu spoiwem rodziny jest Arnie, wnikliwie sportretowany przez dotkniętego zespołem Downa Daniela Krajewskiego z Teatru 21. On jedyny jest naprawdę sobą, beztroskim chłopakiem, skorym do figli, zadającym pytania, ale też mającym gorsze chwile, gdy czuje się niezrozumiany. On jeden nie boi się marzyć o lepszej przyszłości i tę nadzieję sączy w serca rodzeństwa. Choć uśmiechają się pobłażliwie, łowiąc wspólnie ryby, to czy zostanie aktorem w warszawskim teatrze jest nieosiągalnym celem? Daniel Krajewski z autoironią pokazuje, że chcieć to móc i dla rodziny Grape’ów jest jeszcze nadzieja. Zostajemy z obrazem rodzeństwa zawieszonego w radosnej, spokojnej chwili. Szczęśliwych, z dala od trosk i problemów. Uśmiechniętych i scalonych więzią. Więzią, której nikt i nic nie będzie w stanie naruszyć. Aż chce się wierzyć, że jest przed nimi jasna przyszłość.
   
Tekst Marek Zajdler