"Przypadkowa śmierć anarchisty" w Teatrze Powszechnym w Warszawie, recenzja
Żarty z policji, a nieco wcześniej milicji weszły już na stałe do kanonu słownego dowcipu. Policjant jest zazwyczaj nierozgarniętym służbistą szukającym skomplikowanych rozwiązań prostych spraw. W niepamięć odeszli już Borewicz, Żbik, czy Sowa, a zastąpił ich Jarosław Szymczyk odpalający granatnik w swoim gabinecie. Rekwizyt ten oglądaliśmy już w „NieDochodzeniu” – rocznicowym spektaklu Radia Nowy Świat, teraz wrócił w komedii „Przypadkowa śmierć anarchisty” na deskach Teatru Powszechnego w Warszawie. Swobodnej adaptacji tekstu włoskiego noblisty Dario Fo dokonał reżyser Michał Zadara.
Zrobił to zresztą celowo kierując się ironicznymi wskazówkami samego autora, który we wstępie sztuki napisał, że akcja dotyczy spraw nowojorskich z lat 20., ale by przybliżyć ją włoskiemu odbiorcy zostanie przeniesiona na miejscowy grunt. Tym gruntem dla Dario Fo była śmierć włoskiego anarchisty Giuseppe Pinellego w grudniu 1969 roku, gdy przesłuchiwany w związku z zamachem bombowym mężczyzna został wyrzucony przez policjantów z czwartego piętra komisariatu. W oficjalnych komunikatach Carabinieri udowadniali, że przyznał się on do winy i popełnił samobójstwo. Podobnie mruga okiem do widza Michał Zadara przenosząc akcję na polską komendę i oczywiście zastrzegając, że jakiekolwiek skojarzenia ze współczesnością są czysto przypadkowe, bo rzeczywistość ma nachalny zwyczaj naśladowania literatury.
A teatr Zadary jest robiony dla współczesnego odbiorcy. Dlatego też odniesień do wydarzeń i absurdów z polskiej rzeczywistości ostatnich lat jest co niemiara. Akcję spektaklu umieszczono we Wrocławiu, gdzie na przestrzeni ostatnich lat doszło do wielu zgonów po wyjątkowo brutalnych interwencjach funkcjonariuszy policji, żeby przypomnieć tylko Igora Stachowiaka, Łukasza Łągiewkę, Dmytra Nikiforenkę, czy ostatnio Leo Kraffta. Przedstawienie kręci się wokół kłamstwa, opowiada bowiem o policjantach, którzy po feralnym wyrzuceniu przez okno przesłuchiwanej anarchistki starają się nieudolnie zatuszować sprawę. Zmiana płci głównego bohatera to ukłon, żeby górnolotnie nie nazywać tego hołdem wobec Strajku Kobiet i wszystkich aktywistek, które podczas Marszów Niepodległości, czy protestów związanych z obroną konstytucji były częstokroć aresztowane i przesłuchiwane w komisariatach. Któż nie pamięta młodszego aspiranta Kulsona? Na szczęście nie doczekaliśmy się polskiej Mahsy Amini i oby nigdy nie miało to miejsca. Teatralne śledztwo przeprowadza podająca się za prokuratora Wariatka, także anarchistka, która zatrzymana w innej sprawie wykorzystuje obecność na komendzie i w przebraniu wkracza do akcji. W tej roli wspaniale odnalazła się Barbara Wysocka, która zawładnęła sceną i rozstawiała po kątach zdezorientowanych funkcjonariuszy. Skorzystała z pozoru władzy i ze śmiertelną powagą wygłaszała kolejne teksty o „ataku psychozy”, zwiększając tym samym poziom absurdu i komizmu.
Na scenie partnerują jej umundurowani policjanci, którzy wylewają z siebie morze głupoty, bawiąc się konwencją i doprowadzając do serdecznego śmiechu publiczność. Arkadiusz Brykalski zagubił się w przesłuchaniu omotany przez aktywistkę - świetnie ograł gagi o zamykaniu szuflady, drzwiach, czy żarty o matematycznych umiejętnościach policjantów. Oskar Stoczyński dał się już poznać w Powszechnym z zabawnych ról Kościoła, czy Hałdy, więc odnalazł się tu jak ryba w wodzie i pozostało mu rozszerzyć jedynie swój komediowy urok na całą przestrzeń dużej sceny. Popis dał także Grzegorz Falkowski szukając wyjścia z sytuacji bez wyjścia, mataczący, wyklinający na prasę, zakłopotany i z pewnym opóźnieniem kontestujący polecenia prokurator. Artem Manuilov sprawnie wcielił się w policyjnego osiłka, który aż nazbyt często odzywał się nieproszony. Panowie obśmiali aktorsko wszystkie stereotypowe przywary funkcjonariuszy: głupotę, prymitywizm, brutalną agresję, biurokratyzm i uległość wobec przełożonych. Jak w kalejdoskopie zmieniali zeznania, plącząc się i wikłając w coraz bardziej nierealistyczne kłamstwa, podjudzani dodatkowo przez prokurator-Wariatkę. Strach przed prasą, ważniakami „na górze” i utratą stanowiska okazał się wystarczającym powodem, aby udowadniać, że czarne jest czarne… wróć, jednak białe.
Wśród gagów i slapstickowych żartów pojawiło się też trochę mocniejszych akcentów, w końcu jesteśmy w Teatrze, Który Się Wtrąca i który nie boi się kpić ze „świętości”. Dlatego za knebel posłuży biało-czerwona flaga, portret prezydenta Dudy zawiśnie do góry nogami, ubarwi go napis „To wariatka” napisany tak, by żeńska końcówka przeniesiona została do drugiego wiersza, a ostatecznie będzie podarty i rozsypany po scenie. Barbara Wysocka wspomni ze sceny pisowskie ministerstwo kultury, które „wspierało radykalnych faszystów”, padną też słowa o „nakazie zwalczania lewactwa”, który teraz stał się nieaktualny. Takim akcentem jest też pojawienie się na scenie Kariny Seweryn w roli dziennikarki „Gazety Wyborczej” Dominiki Wielowieyskiej, od dawna tropiącej nadużycia władzy i nieprawidłowości w funkcjonowaniu służb mundurowych, czy wcielenie się Barbary Wysockiej w kolejne alter ego Wariatki – inspektor Iwonę Kuc, Dyrektor Gabinetu Komendanta Głównego Policji, która ze swadą wymyśla nieprawdopodobne usprawiedliwienia dla swoich podkomendnych.
Muzycznym motywem spektaklu jest piosenka „Tortury ciało” ze słowami Łaji Szkło, która śpiewana na melodię „Bella ciao” stała się hymnem Strajku Kobiet. Oryginał zawdzięcza swą popularność serialowi „Dom z papieru” - w krótkim czasie wraz z charakterystycznymi maskami został on przejęty przez wiele grup protestujących przeciw władzy w całej Europie. Utwór nagrany w Polsce przez dziewczyny z Di Libe brent wi a nase Szmate wykonany przez funkcjonariuszy pod dyktando udawanej prokurator jest mocną puentą pierwszego aktu i rozbrzmiewa w głowie już do końca.
Michał Zadara odważnie przerobił oryginalny tekst, dzięki czemu zyskał on na aktualności i daje się łatwo czytać między wierszami. Przynajmniej do czasu, gdy opisywane wydarzenia zatrą się w pamięci wraz z odejściem poprzedniej władzy. Aktorzy Teatru Powszechnego udowodnili, że sprostają każdemu wyzwaniu aktorskiemu, nawet komedii, która dotąd nie za często gościła przy Zamoyskiego. Wydaje się, że jeśli tylko będą mogli wsadzić kij w mrowisko wystawią i operę. „Przypadkowa śmierć anarchisty” przede wszystkim jednak bawi i po to została zrealizowana. Inteligentny humor, ocierający się niekiedy o farsę, szybkie tempo, cięte riposty i sytuacyjny dowcip, zaskakująca miejscami scenografia – wszystko to sprawia, że spektakl ogląda się z prawdziwą przyjemnością. Tym większą, że żarty, które jeszcze rok temu mogłyby gorzko wybrzmiewać ze sceny, dziś są jakby radośniejsze.
Tekst Marek Zajdler, fot. Beata Zawadzka/East News