
"Lista męskich życzeń" w Teatrze Imka, recenzja
Któż z nas nie chciałby mieć idealnej drugiej połówki? Wyśnionej, wymarzonej, pozbawionej wad i ukształtowanej wedle naszego gustu? Jaka kobieta odmówiłaby przystojnego, wysportowanego i dobrze ubranego faceta, który prawi komplementy, kupuje kwiaty, zabiera na randki, kocha dzieci i zwierzęta, zarabia kokosy, ale zawsze ma dla niej czas, dzieli z nią pasje, jest uroczy, towarzyski, inteligentny, szarmancki, wierny i dobry w łóżku? A jaki jest męski ideał kobiety?
Na to pytanie stara się z przymrużeniem oka odpowiedzieć Kanadyjczyk Norm Foster w sztuce "The Love List", którą na deski Teatru Imka wprowadził jako "Listę Męskich Życzeń" reżyser Artur Barciś. Foster napisał ponad czterdzieści lekkich komedii obyczajowych, które wystawiane są z powodzeniem na całym świecie. Aktualne teksty, zabawne, często absurdalne sytuacje, a jednocześnie bohaterowie zanurzeni w codzienności, która czyni ich bliskimi odbiorcy to przepis Fostera na udaną sztukę. Spektakl oparty na słowach, na błyskotliwych dialogach z dużą dozą humoru jest zarazem bardzo Barcisiowy. To ten rodzaj komizmu, który nieodłącznie kojarzy mi się z reżyserem spektaklu i w którym, mam wrażenie, czuje się on jak ryba w wodzie.
Do mieszkania świętującego swe 50. urodziny Billa wpada z prezentem jego przyjaciel Leon. Dużo młodszy, szczęśliwy mąż i ojciec, który korzysta z uroków, także pozamałżeńskiego, życia. Bill to jego przeciwieństwo - stetryczały, samotny, pasjonujący się zawodowo statystyką nudziarz. Leon zna lekarstwo na kawalerski stan przyjaciela – kobieta. Ale nie pierwsza-lepsza, byle jaka kobitka z łapanki. Wykupuje przyjacielowi usługę znalezienia perfekcyjnej partnerki w nowopowstałym gabinecie spirytystycznym u tajemniczej Cyganki. Jedyne co należy uczynić, to wypisać na liście dziesięć cech, którymi przyszła wybranka winna się charakteryzować. Tu jednak zaczynają się schody, bo panowie patrzą na to zupełnie inaczej. A kiedy lista, częściowo zabarwiona konsensusem (zwłaszcza w punkcie 4.) nabierze wreszcie kształtów, pojawi się jej rzeczywisty fantazmat. I jak to w życiu bywa, nie wszystko ułoży się po myśli bohaterów. Czy uda się zmienić charakter nowej partnerki Billa zgodnie z jego wymaganiami? O tym przekonać musicie się sami.
W roli Billa wystąpił Waldemar Obłoza, który, niczego aktorowi nie ujmując, wygląda na naprawdę steranego życiem mocno ponadpięćdziesięciolatka. Na szczęście poczuciem humoru, energią na scenie i młodzieńczym błyskiem w oku niweluje wadliwy PESEL. Komiczne jest zarówno w ekstatycznym uniesieniu, kawalerskim onieśmieleniu, przemożnym zdumieniu, jak również świętym oburzeniu, gdy ktoś przekłada jego nietykalne papiery na biurku. Stojąc między młotem a kowadłem, między przyjaźnią i miłością, odkrywa pomału pułapkę w jaką mimowolnie wpadł. Ale to tak przyjemna pułapka, że poznawszy jej początkowe zalety, niechętnie rezygnuje z kolejnych prób przepisywania listy. Partneruje mu Kacper Kuszewski (zamiennie z Krzysztofem Wieszczkiem), który jako Leon ma nieco bardziej pragmatyczne podejście do życia i kobiet. Foster trochę przesadził ze stereotypowym męskim myśleniem, ale co zrobić, kiedy to właśnie ono nas śmieszy. Leon Kuszewskiego walczy o dobrostan przyjaciela i widać, że chce mu przychylić nieba. Kiedy sam jednak sprowadzi na siebie nieszczęście i potrzebować będzie pomocy, przyjdzie mu walczyć o uwagę Billa z jego idealną partnerką. Spokojny i rezolutny dotąd Leon potrafi się wściec, podskakiwać na scenie, a i pojedynkować, gdy trzeba. Ale przeciwnika ma trudnego. W roli Justine obejrzałem Anetę Zając (w dublurze gra jeszcze Urszula Dębska), której każde pojawienie się na scenie wywoływało już uśmiech. Cała postać zbudowana na podstawie męskiej listy „top ten” musiała być karykaturalna i komiczna w swoim założeniu. Kolejne zmiany zachowań, którym bohaterka jest mimowolnie poddawana, zostały przez aktorkę oddane z lekkością i dbałością o szczegóły. Wspaniale przechodzi transformacje stanów czy charakteru i nawet jeśli autor nie zawsze zadbał o humor wysokich lotów, to przecież komedia ta ma być przede wszystkim rozrywką i bawić.
Czy jest się czego przyczepić? Bywa że tłumaczenie kuleje i ma się wrażenie, że autor zwraca się do widza, jak do półgłówka tłumacząc oczywiste oczywistości. Trudno mi sobie wyobrazić nawet osiedlowych mistrzów darta, którzy mówią o tym sporcie „rzucanie rzutkami do tarczy”. Dialogi w pierwszej części bywają miejscami zbyt długie i są momenty, w których spektakl traci tempo. Przaśny humor sprzyja dobrej zabawie, ale bywa też delikatnie żenujący, a niektóre transformacje Justine są dość łatwe do przewidzenia. Tylko czy to przypadkiem nie narzekania zgryźliwego tetryka?
W swojej kategorii, lekkiej, sympatycznej komedii obyczajowej, która ma wprowadzić w dobry nastrój, „Lista Męskich Życzeń” sprawdza się znakomicie. Jest to z jednej strony zasługa zgranej ekipy aktorskiej, która wyraźnie dobrze bawi się spektaklem, jak i reżyserskiego wyczucia Artura Barcisia, który jak mało kto czuje fosterowski humor. Jeśli więc nie macie ochoty zanurzać się w szekspirowskie dylematy, ani burzyć egzystencjalnych murów, to w ramach odpoczynku po ciężkim dniu warto wpaść do Imki i po prostu cieszyć się miło spędzonym czasem. Na koniec przedstawienia spojrzycie na bliską osobę i pewnie uznacie, że dopisało Wam szczęście.
Tekst Marek Zajdler