Nasz teatr logo

"Wstyd" w Teatrze Spektaklove, recenzja

A miało być tak pięknie. Ślub, wesele, zakochana młoda para, orkiestra, wódka, baloniki i impreza do białego rana. Niestety młodzi rozmyślili się w ostatniej chwili zostawiając rodziców i teściów z problemem przyjęcia, na którym zabraknie głównych gości. Czy Łukasz ma kogoś na boku? Co powiedziała mu przed kościołem Weronika? 
   Ten rodzinny koszmar analizują w kuchni sali weselnej rodzice pana młodego – Andrzej (Wojciech Zieliński) i Gosia (Anna Dereszowska). W zasadzie są zadowoleni – ich wymuskanego, nowobogackiego Łukaszka znacznie więcej dzieli, niż łączy z pochodzącą z prostej, tradycyjnie katolickiej rodziny, dziewczyną. I może dałoby się jakoś zapić smutki i zamieść wszystko pod dywan, gdyby nie przyszli teściowie. Tadeusz (Szymon Bobrowski), a zwłaszcza choleryczna Wandzia (Marieta Żukowska) nie zamierzają odpuścić i chcą dociec przyczyn tego wstydu. Bo to przecież ogromny wstyd dla rodziny, gdy chłopak zostawia córkę przed ołtarzem.
   Tak rozpoczyna się wzrastająca w napięciu sztuka Marka Modzelewskiego „Wstyd” wyreżyserowana przez Wojciecha Malajkata dla teatru Spektaklove. Malajkat reżyserował ten sam tekst jeszcze w 2019 roku w Teatrze Współczesnym w Warszawie, a aktorzy zebrali pełną pulę nagród 61. Kaliskich Spotkań Teatralnych. Sukces przedstawienia zaowocował dwa lata później doborową obsadą w jego kinowej wersji, filmie Jakuba Michalczuka „Teściowie”. Powrót na teatralne deski z kolejnymi aktorami to dość odważny pomysł w tak krótkim odstępie czasu, ale ponieważ komedii w teatrze nigdy za wiele, a nazwiska przyciągają jak magnes, to i frekwencyjny sukces „Wstyd” ma zapewniony. Reżyser wspominał, że sztuka ta oparta jest w dużej mierze na psychofizyczności bohaterów i za każdym razem wydźwięk sztuki i jej odbiór będzie nieco inny. W teorii jest w tym ziarenko prawdy, ale znając fabułę, a niekiedy i same teksty pozostaje skupić się na grze aktorskiej i drobnych smaczkach, żeby nie poczuć weselnie odgrzewanego kotleta.
   Na szczęście Wojciech Malajkat zna się na rzeczy i dobiera aktorów w sposób przemyślany. Prawdziwe show daje Marieta Żukowska, której w takiej odsłonie dotąd nie widzieliśmy. W różowej kreacji i srebrnych szpilkach jest demonem sceny. Wyraźnie wściekła na przyszłego zięcia, strzela ripostami jak z karabinu i nie oddaje pola. W jej dewotyzm przy tym temperamencie trochę trudno uwierzyć, ale zołza z niej straszna. Nie lepsza jest Anna Dereszowska, której bohaterka przejęła geny po mamusi. Sztucznie przymilna, fałszywa, troskliwa mamusia synusia, udająca już nie tylko przed innymi, ale i przed samą sobą. Kobieta-petarda idąca jak czołg przez życie, silnie i władczo odmalowana na scenie. Tylko co to za życie? Najlepiej wie Wojciech Zieliński, którego Andrzej jest chyba najbardziej tragiczną postacią. Trudną do zagrania, bo właściwie obywa się bez scenicznych fajerwerków. Stłamszony przez żonę, do bólu racjonalny, nerwowo popalający papierosy i trwający w związku chyba tylko z przyzwyczajenia. Czy jeszcze kocha, czy już tylko po cichu nienawidzi? Kolorytu dodaje jedyny rozjemca konfliktu, świetny Szymon Bobrowski. Prosty, jowialny facet, znoszący cierpliwie wybuchy swej Wandzi, nie stroniący od kieliszka – ot, prawdziwy Polak. Ciągle dąży do kompromisu i szuka wyjścia z matni na swój chłopski rozum. Aż dziw bierze, że przy tym nagromadzeniu inteligentów, jego zdroworozsądkowe podejście bierze górę. 
   Właściwie jedyne co zawsze budziło kontrowersje w tekście Modzelewskiego to zakończenie. Czy po karczemnej awanturze możliwy jest taki finał? Czy po oskarżeniach o homoseksualizm, ucieczkach sprzed ołtarza, teatralnym wiązaniu sznura na szyi młodzi mogą się jeszcze zejść? Czy wypominające sobie grzechy przeszłości małżeństwo, z olbrzymimi brakami zaufania, sięgające nawet do rękoczynów może tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego? Autor zdaje się mówić, że właśnie na tym polega polskie domowe piekiełko, burze w szklance wody, po których statek wypływa na spokojne wody. Cóż, ja bym już nie zatańczył. 
   „Wstyd” z pewnością wstydu nie przynosi. Wojciech Malajkat z powodzeniem po raz kolejny pochylił się nad lekko odświeżonym tekstem i z nową temperamentną obsadą pokazuje, że sztuka wciąż jest aktualna i wciąż bawi, nawet jeśli miejscami gorzki to humor. Zespół aktorski z najwyższej półki gwarantuje udany wieczór i choć szekspirowskich uniesień nie doświadczymy, to warto zobaczyć spektakl choćby dla samej Wandzi Mariety Żukowskiej, która błyszczała na scenie nie tylko cekinami. 

Tekst Marek Zajdler