Nasz teatr logo

Piękni czterdziestoletni - "40-latek" w Teatrze Rampa, recenzja

Przekształcenie serialu „Czterdziestolatek” w rozśpiewany musical wydawało się przedsięwzięciem dość karkołomnym. Tymczasem Joanna Drozda i zebrana zewsząd do Teatru Rampa ferajna aktorska pokazali, że nie tylko można to było zrobić, ale w dodatku zrobiono to nader udanie. Odrobinę sentymentalnie, ciut warsiasko, z  zachowaniem specyficznego humoru, przaśnie i swojsko, teatralnie i widowiskowo, a nade wszystko muzycznie.
   Inżynier Karwowski po tylu latach wciąż na budowie – remontowana Trasa Łazienkowska idealnie wpasowała się w klimat i posłużyła za tło nagrań Polskich Kronik Filmowych rozpoczynających obie części spektaklu. Poczciwy Stefan przechodzi – a jakże – kryzys, kryzys wieku średniego, kryzys wiary we własne możliwości, siwiejących włosów i brzucha, „którego nie pokaże w upał”. Na ten ciężki los spada jednak prawdziwa katastrofa – przypadkowa rozmowa z Mariolką, „manipulancje” Maliniaka i akcept dyrektora wymuszają na Karwowskim występ na Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. Początkowo niby tylko inżynierska pogadanka o sukcesach budowniczych stolicy, zmienia się wkrótce na finał opolskich Debiutów z własną piosenką. Absurd? Oczywiście, ale jakże podobny do serialowych „dramatów” Andrzeja Kopiczyńskiego. Tylko jak tu uwierzyć w siebie i wyjść na scenę?
   Stefanowi pomagają wszyscy: przyjaciel Karol pomaga najlepiej jak umie; Madzia wspiera całą sobą organizując wyłączenie prądu w bloku, żeby nie było wstydu, gdyby ktoś z sąsiadów obejrzał oraz biorąc lekcje podziwiania męża i dopingowania go z publiczności od Kobiety Pracującej; a Jagódka z Markiem rozpowiadają wszystkim plotki przy trzepaku chwaląc się występem ojca. Ach, jakież smaczki poukrywała w scenariuszu Joanna Drozda, ile tu odniesień, nostalgii, parodii i komizmu rodem z Jerzego Gruzy, a jednocześnie nawiązań do współczesności. Scena jazdy maluchem na opolski festiwal była niemal żywcem wyjęta z telewizora, a ostateczna przemiana Stefana na leśnym parkingu, dzięki mocy Kobiety Pracującej po prostu nie da się opisać – to trzeba zobaczyć. Po takiej transformacji, dopingowany przez całą publiczność, Stefan musiał dać radę i swoim występem pogodzić się z upływającym czasem.
   To, co pierwsze rzuca się w oczy to fantastyczna scenografia i kostiumy Łukasza Błażejewskiego. Mamy ruchomą meblościankę, trzepak, kanapę z narzutą w pasy, czerwonego malucha, blokowisko z wielkiej płyty w budowie, laboratorium Madzi, osiedlowe balkony i PRL-owski sznyt w modzie. Prostymi środkami sensownie rozplanowanymi w przestrzeni od razu przeniósł nas w czasie do lat 70-tych. Na uwagę zwracała także choreografia Karoliny Garbacik, wykorzystująca z polotem elementy scenografii i nawiązania do PRL-u, jak choćby w tańcu na muzealnych filcowych kapciach. Jednocześnie przygotowana z rozmysłem, by wszyscy, także najmłodsi aktorzy, mogli jej sprostać. Brawa dla Tymona Kasy, który w niczym nie ustępował w skomplikowanych układach wielokrotnie starszym kolegom i koleżankom.
   Drugim elementem wyróżniającym ten musical jest naprawdę sporo tekstu mówionego i scenek stricte aktorskich. Bryluje w nich Kobieta Pracująca, którą z werwą Ireny Kwiatkowskiej odgrywa Joanna Drozda – jest tu striptizerką w „Kongresowej”, inspicjentką, specjalistką od badań mammograficznych, znikającym we wnętrzu malucha mechanikiem samochodowym, drzewem w lesie, konferansjerką w Opolu i anielicą stróżycą wszystkich kobiet. Wśród błyskotliwych tekstów i żarcików, energii rozrzucanej garściami po scenie, przemyca pytania o rolę kobiet i apeluje o docenienie ich ciężkiej codziennej pracy w rodzinnych domach. Jej największą bronią jest dzwonek do drzwi, którego w tamtych czasach nikt się nie bał, a dziś powoduje milczenie i gaszenie świateł. Mądrze, z dowcipem, aktorską swadą i odwagą. Z czysto aktorskich scenek nie można pominąć koszmarnego snu Karwowskiego, „zachwytów na mężem” Anny Mierzwy i jej komicznej rozmowy telefonicznej ze Stefanem, popis daje też Piotr Furman jako inżynier Gajny, gdy walczy o względy Madzi w gabinecie, czy hiszpańskim „ole!” kończy w nieskończoność opolskie występy oraz Dominika Łakomska jako uwodzicielska Mariolka wodząca mężczyzn na pokuszenie.  
   Ale jak to w musicalu na pierwszym miejscu jest piosenka. Michał Łaszewicz przygotował całe spektrum niezwykle zróżnicowanych muzycznie aranżacji, które tekstami okrasiła niezmordowana Joanna Drozda. Przyznam, że rozstrzał gatunkowy mnie zaskoczył, ale i zauroczył. Warszawskie korzenie, parodystyczny tekst i wspaniałe wykonanie spowodowały, że prawdziwą perełką spektaklu stała się dla mnie apaszowska ballada balkonowa warsiaskiego cwaniaka Maliniaka w wykonaniu Krzysztofa Godlewskiego, który niczym Stasiek Wielanek akompaniował sobie na banjo i nieco przydudzał. Madzia Anny Mierzwy imponowała głosem i dykcją, jednocześnie wyraźnie dobrze bawiąc się swoją rolą, jak we wspólnej piosence ze scenicznym mężem „Menopauza, andropauza”, czy wirując wśród drzew leśnego parkingu w latynoskich rytmach. Trochę zaginął mi w instrumentach tekst piosenki „Filozofia singla” wykonywanej przez Karola - Konrada Marszałka, ale rzeczy techniczne na pewno poprawią się w kolejnych przedstawieniach. Bardzo udanym akcentem było wykorzystanie wokalne Jagódki i Marka, czyli Kamili Boruty-Marszałek i Tymona Kasy w ich wspólnym wykonaniu piosenki „Trzepak”. A wyśpiewana na kanapie „Małgośka” i „Opole Medley”, czyli składanka wielkich hitów opolskiej estrady z utworami Krawczyka, Happy Endu, Klenczona, Woźniaka i wielu, wielu innych wykonywana przez cały niemal zespół były przysłowiową wisienką na torcie.
   A gdzie w tym wszystkim Stefan? Stefana zostawiłem sobie na koniec. Przyznam, że z aparycji i ciałokształtu bardziej do roli Karwowskiego pasował mi Modest Ruciński, ale miałem przyjemność obejrzeć premierowe wykonanie Marcina Januszkiewicza. A ten, jak niejednokrotnie już na deskach Rampy udowadniał, poradził sobie znakomicie, zarówno od strony aktorskiej, jak i muzycznej. Czy to śpiewając wspólnie z Anną Mierzwą, gdy niemal doprowadził ją do wybuchu śmiechu, czy siedząc na dachu malucha w „Ja nie rozumiem, to chyba najlepiej umiem”, przy którym rozglądałem się poszukując Grzegorza Turnaua, czy wreszcie w wyciskających pot prawdziwych musicalowych hitach – wykonywanym zespołowo żywiołowym „Czemu ja tańczę, czemu ja śpiewam” i finałowemu przebojowi z Opola „Siwy włos, a nawet siwych włosów kupa”.
   Czemu machania nogą każdy się spodziewa? – pyta zdumiony Karwowski. Bo to musical, musical na życie, pokazujący w serialowej, komediowej konwencji, że czasy się zmieniły i inaczej postrzegamy dziś wiek, siwy włos i dojrzałość. Hłasko pisał o „Pięknych dwudziestoletnich”, a Joanna Drozda z zespołem prezentują „Pięknych czterdziestoletnich”, którzy trapieni tymi samymi co dawniej problemami, potrafią z nich jednak wybrnąć i zachować do siebie dystans. Szczęśliwy jest spełniony wreszcie i pogodzony z upływem lat Stefan, doceniona wspierająca go Madzia i każda Kobieta Pracująca, happy end i miłość, niczym w Maliniakowym chruśniaku. Teatr Rampa przeniósł nas w przeszłość, zabawił się musicalową formą i z dużą dozą humoru pokazał, że warto cieszyć się życiem.

Tekst Marek Zajdler