Nasz teatr logo

Czas byśmy na poważnie zaczęli się śmiać - "Wieczór Trzech Coachów" w Scenie Współczesnej, recenzja

„Życie jest zbyt poważne, a my płacimy zbyt dużą cenę za bycie poważnymi. Więc nadszedł czas byśmy na poważnie zaczęli się śmiać.” Można powiedzieć, że to niemal hasło przewodnie Teatru Scena Współczesna, ironizującego, wyśmiewającego absurdy i bacznie obserwującego bolączki codzienności. Paradoksalnie wypowiedział je doktor Madan Kataria, twórca jogi śmiechu, która w najnowszym spektaklu według scenariusza i w reżyserii Włodzimierza Kaczkowskiego została nielicho obśmiana. 
   „Wieczór Trzech Coachów” bierze na tapet wszelkie techniki wsparcia psychologicznego, czy szkoleń pozytywnego myślenia i nie oszczędza nikogo - ani narcystycznych coachów, ani trenerów mentalnych, ani pseudo-psychoterapeutów, ani domorosłych mentorów z Youtuba. Swoją drogą gratuluję reżyserowi, że sięgnął pamięcią do prawdziwych hitów Internetu, jak choćby filmu Piotra Blanforda „Jesteś zwycięzcą”. Spektakl w zabawny sposób wywleka nasze traumy, także te z dzieciństwa, skłania do przemyśleń i stawia pytania o rzeczywistość, w której żyjemy. Namawia, by zachwycić się chwilą, popatrzeć na siebie z boku i nie mieć nadmiernych oczekiwań, ale czasem pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa. Kolejna sztuka autorstwa Kaczkowskiego zachowała styl teatralno-kabaretowy, do którego zdążył nas już przyzwyczaić. Jak zwykle nie lada odwagą jest zasiadanie w pierwszym rzędzie, bo można być niemal pewnym zaproszenia na scenę. Wysoka interakcja z widownią, spektakl zbudowany na temacie przewodnim połączony scenkami, skeczami i satyrycznymi piosenkami to wypracowana już forma Sceny Współczesnej. Najbardziej przywodzi na myśl inteligentną satyrę Kabaretu Olgi Lipińskiej, niekiedy w absurdalnych gagach ociera się o telewizyjny „Za chwilę dalszy ciąg programu”, a czasem zbliża do liryki Kabaretu Starszych Panów, czego zasługą są zwłaszcza świetne teksty piosenek Krzysztofa Konrada.
   Tym razem na teatralnych deskach (no dobrze, duża to przesada mówić akurat o deskach w siedzibie teatru) obok wyjadacza Łukasza Mateckiego pojawiło się dwoje tak jakby debiutantów: Robert Majewski i Monika Mariotti. Tak jakby, bowiem debiutowali w sztuce Sceny Współczesnej, ale oboje są doświadczeni aktorsko i współpracują ze sobą w ramach satyrycznego Teatrzyku Gędźba, wyrosłego z Kabaretu na Koniec Świata. Łukasz Matecki jak zawsze pełen werwy i ognia stanowił zwierciadlane odbicie przytłoczonego problemami i lekko fajtłapowatego Roberta Majewskiego, który z takiej kreacji postaci uczynił kabaretową sztukę. Scenę wzięła szturmem Monika Mariotti, którą oglądać mogliśmy dotąd w „Kompleksie Portnoya”, czy ostatnio „Szamanie. Spektaklu reporterskim” w Teatrze WARSawy. Już tam pokazała swe talenty wokalne, ale okazało się, że i w kabarecie czuje się, jak ryba w wodzie. Temperament iście „śleszyński”, przez co temperatura przedstawienia wymagała schładzania wachlarzami.
   Teatr Scena Współczesna to bardziej rodzina teatralna, niż instytucja. Nie dziwiła zatem obecność w projekcjach multimedialnych kolejnych aktorów Gędźby, Wojciecha Stolarza i Sebastiana Stankiewicza, którzy niezwykle udanie sparodiowali uduchowionego guru z Bali i nabuzowanego sterydami agresywnego trenera sukcesu. Widać wyraźnie, że wszyscy dobrze się przy tym projekcie bawili. Ale oprócz lotnych dowcipów, Kaczkowski przemycił wnikliwe obserwacje nas samych, parodiując spotkania z psycholożką na kozetce (właściwie to doktorką), czy nasze przywiązanie do telefonów komórkowych, a oprócz garści naukowej statystyki, dodał tym razem przedstawienia najgłośniejszych eksperymentów psychologii społecznej, od Milgrama, przez Zimbardo, do Jane Elliot. Traumy społeczne i traumy osobiste stały się pożywką dla ożywczego śmiechu i spojrzenia z dystansem na nasze życiowe doświadczenia. Wyliczanka zwyczajowych powiedzeń rodziców od „jak Ci się nudzi, to się rozbierz i popilnuj ubrania” do sakramentalnego „za moich czasów” pokazała w krzywym zwierciadle problemy wychowawcze i reakcje dorosłych powielane od lat przez kolejne pokolenia. I niby się czegoś uczymy, a wciąż człowiek jest tylko człowiekiem. Ostatecznie bank rozbiła piosenka „Toksycznych rodziców mam” – nie wiem, co na to Urszula Sipińska, ale Monika Mariotti może spróbować swych sił w Opolu.
   Przedstawienie wymaga jeszcze doszlifowania, gdyż zdarzają się delikatne dłużyzny, ale to drobny szczegół. Świetna jest oprawa muzyczna i teksty piosenek, doskonale współpracuje aktorskie trio odnajdując się nawet w improwizowanych sytuacjach (tak mucho i niewdzięczny parawanie, o Was mowa) i dokonując zmian kostiumów w iście zawrotnym tempie. Hormony buzują, dopamina tryska strumieniami ze sceny, a serotonina i endorfiny wylewają się uszami. A że śmiech to zdrowie, to zamiast heheszkować, zastanowiłbym się na poważnie nad wprowadzeniem jogi śmiechu, jako obowiązkowego punktu każdego spektaklu. 
   W „Wieczorze Trzech Coachów” śmiech bywa czasem gorzki, podobnie gorzko przyjąłem informację o konieczności przenosin Sceny Współczesnej z siedziby na Bruna, która ulegnie wyburzeniu przez dewelopera. Szkoda, to miejsce miało swój klimat, nawet jeśli technicznie wiele mu brakowało. Mam nadzieję, że nie będzie to kolejny teatr w stolicy, który będzie się tułał w poszukiwaniu swojego miejsca. Najważniejsze, że Włodzimierz Kaczkowski z zespołem ma swoje miejsce w sercach oddanej widowni, która pójdzie za nimi, gdziekolwiek wylądują. 
Tekst Marek Zajdler