Nasz teatr logo

Służę dyktafonem - "Taśma" w Teatrze WARSawy, recenzja

„Myślałam, że już wszyscy to widzieli, a ludzie jednak ciągle przychodzą” – mówiła żartobliwie Magdalena Popławska po kolejnym wystawieniu scenicznego thrillera Stephena Belbera „Taśma” w reżyserii Michała Siegoczyńskiego, tym razem w ramach Festiwalu Teatru WARSawy. W sumie nie dziwota, od premiery „Taśmy” minęło 18 lat, spektakl dorósł i nie wiadomo kiedy stał się pełnoletni. A wraz z nim dojrzeli też aktorzy, którzy dziś jeszcze pełniej wchodzą w role, pozwalają sobie na niedostrzegalne dla widza improwizacje, wzbogacają teksty i ruch sceniczny, bawią się własnymi kreacjami i nadal jeszcze wyciskają z nich ten dodatkowy, 118 już procent możliwości.
   Na minimalistycznej otwartej scenie otoczonej z trzech stron widownią urządzono mocno podrzędny motelowy pokój w Lansing w stanie Michigan. Kwateruje się w nim Vince, drobny handlarz narkotyków, z doskoku strażak-ochotnik, który nie zdążył dorosnąć, mimo czterech kresek na karku. Ma się spotkać z licealnym kumplem Jonem, niespełnionym filmowcem, którego debiut będzie miał właśnie miejsce na lokalnym festiwalu. Od samego początku wiadomo, że Vince ma w tym spotkaniu jakiś ukryty cel - aranżuje wnętrze pokoju i pozoruje własne niechlujstwo. Spotkanie kolegów po latach jest wylewne, obfituje w męskie tematy i męski język, ale już wkrótce klimat się zagęszcza, a z szafy wychodzą ukryte trupy. No dobrze, może nie tyle trup, co odbita dawno temu przez Jona dziewczyna Vince’a - Amy Randall, obecnie zastępca prokuratora stanowego. Panowie mają sobie nieco do wyjaśnienia, a wydobyte z przeszłości mroczne tajemnice zapisane zostaną na tytułowej taśmie. I wtedy w motelu pojawia się Ona, a atmosfera gęstnieje z każdą chwilą i pogrąża się w papierosowym dymie i buzujących emocjach. Sytuacja, z której nie ma wyjścia narasta w klaustrofobicznym pokoiku zmierzając do nieuchronnego przesilenia. Intryga Vince’a przeobraża się w skomplikowaną psychologiczną grę, w której nie będzie wygranych, w której przyjdzie czas na rachunek sumienia i pokutę, z której wszyscy wyjdą poobijani, ale być może choć częściowo rozliczeni z przeszłością.
   Ileż to już zachwytów było nad grą Magdy Popławskiej? Nad widocznymi zmianami jej nastroju, od rezolutnego śmiechu, przez zaskoczenie, niezręczność, wyparcie, nerwowość, po nieujarzmiony gniew? Nad drżącymi nogami, spazmami ciała, nerwowo palonym papierosem, łzami w oczach i pełną gamą odcieni na twarzy? Trudno się tą kreacją nie zachwycać, bo porusza do głębi. Adam Sajnuk fizycznie dojrzał do swego bohatera, poorany bruzdami, z rozwichrzonymi włosami, w podartym podkoszulku wygląda dziś bardziej vincowato, niż kiedykolwiek. Soczysty język, luz na scenie, czasem impulsywne zachowania niedojrzałego młokosa - wszystko sprawia, że aktora ogląda się z nieskrywaną przyjemnością i aż żal, że Sajnuk nie chce więcej występować na scenie. Na szczęście reżyserka wychodzi mu równie dobrze. Last but not least Krzysztof Prałat, który chyba najbardziej zmienił się od czasu premiery, ale i jemu bardzo to posłużyło. Jon jest teraz jeszcze żałośniejszy debiutując filmowo z przyprószoną siwizną brodą, ma wbrew rzeczywistości wygląd faceta, któremu się w życiu powiodło, nieco butnego, zadufanego w sobie, do którego z trudem dociera prawda o przeszłości. Od śmieszków-checheszków i koleżeńskich żarcików przechodzi stopniową przemianę w urażonego, przestraszonego, a w końcu załamanego i pogodzonego z losem mężczyzny. Wspaniale ogląda się tych troje na scenie, podglądając ich piorunujące spojrzenia w małym motelowym pokoiku i współprzeżywając odgrywaną historię.
   „Taśma” nie zestarzała się ani trochę. Prawdę powiedziawszy jest jeszcze bardziej aktualna, niż w czasie premiery. Wciąż tajemnicza, pełna niedopowiedzeń i ukrytych znaczeń, słownych gierek, dusznego klimatu, z nieoczekiwanym finałem. Aktorzy wycyzelowali w międzyczasie swe role do mistrzostwa i pozostało bawić się formą. Nadal też zostaje w głowie na długo po spektaklu i pozwala wyłuskiwać drobne smaczki. Mam nadzieję, że zobaczę „Taśmę” za kolejne 10 lat – jakby co, służę dyktafonem. 
Tekst i fot. Marek Zajdler