Nasz teatr logo

"Baby Shower" w Teatrze Kultura, recenzja

„Na trzeźwo to nie zadynda” – mówi jedna z bohaterek spektaklu „Baby Shower” w reżyserii Anny Sandowicz i niestety ma rację. Na scenie pięć kobiet, w tym cztery zawodowe aktorki, a nieodłącznie pozostaje wrażenie, że mamy do czynienia z amatorskim teatrem domu kultury w Zgierzu. Który zapewne zrobiłby to lepiej.
   Pati zaszła w ciążę. Jej najlepsze psiapsi urządzają więc „baby shower” – imprezę dla mamy-świeżynki z mnóstwem baloników, ciasteczek z bobaskowymi motywami, zdrowymi i niekoniecznie zdrowymi napitkami oraz obowiązkowym tronem dla przyszłej matki. Tak zawiązuje się historia przyjęcia, na którym przyjaciółki zrzucą nieco zasłonę ideału kreowaną na potrzeby zewnętrznego świata. Postacie sztampowe do bólu: zaganiana i nieskazitelnie wystylizowana matka-biznesmenka, która z sukcesem realizuje się zawodowo, ale męża, dzieci i całe otoczenie traktuje instrumentalnie, jako wykonawców swej woli, apodyktyczna, egocentryczna, a jednocześnie do bólu naiwna (Joanna Moro); kobieta-wamp przebierająca w mężczyznach, jak w ulęgałkach, co stanowić ma niby lekarstwo na jej bezpłodność spowodowaną aborcją w młodości (Anna Sandowicz); lekko nawiedzona szamanizmem, wegeświatem i naturą matka i żona, dla której ucieczka w te karmiczne klimaty jest de facto ucieczką od walącego się małżeństwa (Kamila Kamińska); samotnie wychowująca dziecko popijająca rozwódka, niby wyluzowana i nie zmanierowana, a jednak tłumiąca w sobie gniew i czująca rozczarowanie brakiem pełnego domu, seksu i po prostu normalnego życia (Anna Głogowska); a na koniec niedojrzała przyszła mamusia, która nie planowała ciąży, dawno znudzona mężem, więc bzykająca się z małżonkiem przyjaciółki (Agnieszka Mrozińska)… 
   Napięcie dramaturgiczne doprowadza czasami do spięć, ale tylko po to, by za chwilę panie wyściskały się, z radością wylawszy uprzednio na siebie stek pomyj i wzajemnych pretensji. Ciężkie i ważne kobiece tematy nie wybrzmiewają, są ledwie zarysowane i giną w kolorowych balonikach i poklepywaniu po pleckach. Zadziwia trochę przyjęcie, gdzie przez większość czasu pięć kobiet nie może usiedzieć w jednym miejscu i rzadko spędzają ten czas wspólnie biegając po domu, jakby się paliło. Przygotowany scenariusz „baby shower” – koronacja przyszłej matki, próbowanie potraw, prezenty, słodkości –pachnie tandetną brazylijską telenowelą podlaną sosem treści dawno zapomnianego magazynu „Bravo Girl”. To są dorosłe i dojrzałe kobiety? Dramat.
   W tekst wplecione zostały piosenki, szkoda tylko, że prawdziwie śpiewać potrafi jedynie Anna Sandowicz, a pozostałe wykonania oscylowały wokół poprawnych i ciężkich do wytrzymania. Choreografię spektaklu przygotowała Anna Głogowska i na tym winna poprzestać – jest wspaniałą tancerką, ale mając do zagrania najsympatyczniejszą postać pokazała jedynie, że zapamiętywanie tekstu ją przerasta, a mikrofon winna schować głęboko pod łóżkiem. Książki kulinarnej proponuję już nie pisać. W ramach efektów specjalnych na scenie dość często pojawiał się oniryczny dym, którego użycie miało sens może dwukrotnie. W pozostałych momentach czułem się trochę jak na dyskotece studniówkowej, chyba że reżyserka świadomie chciała nam oszczędzić widoku tej chałtury. O finale ciężko cokolwiek napisać - był przewidywalny, jak większa cześć opisywanego teatrzyku, który do rangi teatru nie urósł. 
   Na Scenie Kocjana mieliśmy do czynienia z telewizyjnym serialem niskich lotów. W teorii ważny spektakl o kobietach i dla kobiet stał się karykaturą współczesnych matek, żon i coraz częściej rozwódek. Ośmieszeniem wizerunku zaradnych „matek-petard” szukających szczęścia w samorealizacji, setnych zajęciach z jogi, czy pilatesu, które zmęczone mężami-Piotrusiami Panami, albo zwyczajnym życiem „zasługują na więcej”. To w rezultacie smutny obraz zagubionej współczesnej kobiety wierzącej ślepo w women power, którą w dobrym nastroju podtrzymuje głównie ilość lajków pod selfiaczkami na Insta. Szkoda liter, szkoda słów, szkoda czasu.

Tekst Marek Zajdler