Nasz teatr logo

Dużo mnie w kamieniu - "Melodramat" w Teatrze Powszechnym, recenzja

Warszawski Teatr Powszechny nie pozostawia obojętnym. Wybierając się na inspirowany „Pętlą” Marka Hłaski „Melodramat” w reżyserii Anny Smolar naiwnie sądziłem, że dostanę jak zawsze na tej scenie świetnie zagrany, mocny i dosadny spektakl. Tylko tyle i aż tyle. Ale nie przypuszczałem, że wejdę w oko emocjonalnego cyklonu, zagranego z wirtuozerską pasją, z niemym krzykiem, z bólem i czułością. Że będę świadkiem trzygodzinnej wiwisekcji piekła alkoholowego współuzależnienia z jego wzlotami i upadkami, obumierającą nadzieją, bezbrzeżną wiarą i mrocznym końcem.
   Na scenie bohaterowie wzorowani na opowiadaniu Hłaski, uzależniony Kuba i trwające przy nim, współczujące Krystyny. Anna Smolar zrezygnowała z prostego podziału na płeć, więc Kuba i Krystyny pojawiający się w rozlicznych konfiguracjach oznaczają niekiedy mężczyzn, a czasem kobiety. Bardzo sprytny to zabieg, bowiem nasza uwaga skoncentrowana jest li tylko na wzajemnej relacji alkoholika i osoby lub osób współuzależnionych, cała reszta przestaje mieć znaczenie. Twórcy przedstawili problem bardzo drobiazgowo, ukazując alkoholowe zawirowania relacji małżeńskich, przyjacielskich i zawodowych. Kolejne historie wybrzmiewają za każdym razem korzystając z nieco innych teatralnych środków, ale połączonych wspólnym delirycznym tańcem zapitego Kuby. 
   Przedstawienie otwiera pantomima, taniec życia i śmierci alkoholika wykonywany przez trzy aktorskie pary zamknięte w trójkącie sceny, trójkącie dramatycznym i trójkącie zależności: pijący mężczyzna – wódka - kochająca kobieta. W pięknej choreografii ukazują historię zauroczenia, popadania w nałóg, wzloty i coraz częstsze upadki, próby ratunku i pogrążanie w mrocznym oceanie nałogu. Karolina Adamczyk, Anna Ilczuk, Karolina Kraczkowska, Michał Czachor, Andrzej Kłak i Julian Świeżewski udowadniają, że nie ma dla nich rzeczy niemożliwych, że służy im aktorstwo totalne, gdzie czułość przeplata się ze złością, gdzie martwe maski Kuby spotykają się ze łzami rozpaczy Krystyny, z jej bezsilną niemocą, niemym krzykiem, a czasem rezygnacją. Bywają liryczni, zadumani, komiczni, ciepli, wyrachowani, zagubieni, martwi. Równolegle z główną osią spektaklu reżyserka ukazuje nam powracające retrospekcje kręcenia „Pętli” Wojciecha Jerzego Hasa, w których reżyser wraz z operatorem Mieczysławem Jahodą toczą dyskusje nad rolą swoich filmowych bohaterów. Smolar kpi z szowinizmu Hasa, z jego patriarchalnego widzenia świata, w którym kobieta jest jedynie kwiatkiem u kożucha, w którym może jedynie „nieść pamięć o mężczyźnie”. Jakże sarkastycznie, ale i dziwnie niedzisiejszo brzmią wieczne utyskiwania reżysera nad postawą Aleksandry Śląskiej przy lakonicznych pochwałach dla Gustawa Holoubka w jednej z odtwarzanych scen filmowych. A przecież Krystyna jest dla Hasa co najwyżej dodatkiem w tle, bohaterem drugoplanowym, istotnym tylko w kontekście Kuby i przez jego pryzmat.
   – U Hasa, podobnie jak u Hłaski, Krystyna jest zaledwie cieniem, karykaturą – mówi Anna Smolar – W „Melodramacie” pragniemy zobaczyć ją w całej złożoności jej doświadczenia. I tak Krystyna odbija się od zamkniętych drzwi pijanego Kuby, koczuje na wycieraczce; odwiedza męża alkoholika, by zostawić z nim dziecko, lecz nałóg jest silniejszy, emocje puszczają, kończy się znowu awanturą. Oglądamy pijaną Kubę, która robi z siebie publiczne pośmiewisko i zażenowanego Krystyna próbującego tuszować niezręczną sytuację, podobnie jak w innej scenie ukrywa problemy przy rodzinnym obiedzie. Światło zalewa widownię i przenosimy się za teatralne kulisy, gdzie aktorzy utyskują w rozmowie z dyrektorem na swą aktorską gwiazdę, która znowu chlapnęła kilka głębszych przed spektaklem i położyła przedstawienie. Zwłaszcza w tej scenie wychodzi naturalność dialogów pisanych przez cały zespół w trakcie powstawania sztuki, zwykłych ludzkich reakcji, tłumionych emocji, skupionych na sobie, przyziemnościach i materializmie, gdzie odruch współczucia jest niczym głos wołającego na puszczy. Bywa, że wprowadzona do spektaklu aktorska improwizacja niepotrzebnie wydłuża sceny – jest zagrana na tyle dobrze, że aż trudno ją wychwycić, ale zwyczajnie przeciąga i tak długie już przedstawienie.
   Drugoplanowa, często dla samej siebie, Krystyna ma wybór. Wybór, który dla nas stojących z boku wydaje się oczywisty, ale dla niej związanej pętlą zależności już nie tak prosty. Podróżując przez kolejne sceny widzimy Krystyny, które ciągle miotają się pomiędzy możliwościami - podjęciem kolejnej próby ratunku dla swojego Kuby, albo rezygnacji, a może wręcz ucieczki i pozostawienia spraw samym sobie. Czy jednak ucieczka z tak silnego emocjonalnie związku jest w ogóle realna? Anna Smolar nawiązując do Hłaski ukazuje nam problem przez pryzmat alkoholu, ale po prawdzie wymowa jest uniwersalna i może dotyczyć jakiegokolwiek uzależnienia. Widzimy Krystynę niosącą swój krzyż i trochę naiwnie wierzącą w uzdrowienie relacji. Oddającą się bezgranicznie swojemu Kubie i ratującą go bezskutecznie przed światem i nim samym. Widzimy Krystynę uwięzioną nie tyle z Kubą, co w Kubie, który przecież bez niej sobie nie poradzi, którym trzeba się wciąż opiekować, nawet jeśli gubi się tym samym własne potrzeby i życie.
   Najważniejszą sceną „Melodramatu” jest finałowy dialog Karoliny Adamczyk i Anny Ilczuk, dwóch kobiet połączonych wspólnym doświadczeniem - dla jednej świeżym, dla drugiej odległym w czasie, a jednak nadal obecnym. Anna Ilczuk dźwigając dosłownie swoje brzemię zrobiła już pierwszy krok, lecz nadal się waha. Czy ucieczka ma sens, czy poradzi sobie sama z dziećmi? Wydaje się bezbronna i całkowicie zagubiona, skrzywdzona i wystraszona rozpoczynaniem życia od nowa. Próba wyrwania się z pętli, z własnego uwięzienia w chorej relacji jest obarczona olbrzymim lękiem, który wypływa ze sceny i mrozi serca, zanurza nas w depresyjnych emocjach, wyciska łzy z oczu, porusza i ściska w gardle. Strach przed porzuceniem przeszłości jest niemal namacalny, jest strachem przed utraceniem cząstki siebie samej, w końcu „tak dużo mnie w kamieniu”. Nie dostajemy łatwych odpowiedzi, nie dostajemy happy endu, a jedynie nadzieję, że gdzieś tam Krystyna w końcu uwolni się od Kuby i zacznie żyć swoim życiem.

Tekst Marek Zajdler, fot. Magda Hueckel