Nasz teatr logo

Wywiad z Oskarem Stoczyńskim - "Tęsknica", Teatr Powszechny

Na małej scenie Teatru Powszechnego w Warszawie 18 marca odbyła się premiera spektaklu "Tęsknica" w reżyserii Pameli Leończyk. Z tej okazji rozmawialiśmy z aktorem Oskarem Stoczyńskim. 

MZ - Za czym tęsknimy w „Tęsknicy”?
OS - Przede wszystkim w „Tęsknicy” przyglądamy się wspólnocie, która została pozbawiona miejsca socjalizacji. Społeczności, której korzenie zostały wyrwane przez obcą siłę. Można to porównać do lewiatana z filmu Zwiagincewa, gdzie jakaś obca siła, obcy kapitał, coś przeciwko czemuś nie możemy się przeciwstawić, ponieważ siły są nierówne, występuje przeciw nam i w rezultacie przegrywamy. Ta społeczność po latach próbuje odbudować więź, która siłą została jej zabrana.  Jest więc to opowieść o wspólnocie, o społeczności, o resentymencie, czyli bólu, który został zadany w przeszłości, który wciąż tkwi i jątrzy się. I na koniec o próbie utrzymywania relacji i miłości do miejsca, którego już nie ma.
MZ – Dramaturgia spektaklu oparta jest na prawdziwej historii Wigancic Żytawskich – wsi, która została wysiedlona, by na jej miejsce przesunąć hałdę kopalni Turów. Mimo wysiedlenia, kopalnia nie zrealizowała swoich planów i mieszkańcy wracają czasem do wsi wspominając dawne czasy. Do czego wraca „Tęsknica”?
OS - My wracamy do pamięci mieszkańców Wigancic. Są to inspiracje opowieściami, natomiast cała historia została udramatyzowiona i przedstawiamy ją w sposób adekwatny do przestrzeni, w której się znajdujemy, czyli do teatru. Natomiast w istocie w miejscu tej wsi, która została wysiedlona jest dzisiaj las, więc odbudowa infrastruktury i budynków pozostaje na razie w sferze projektów, a to, czy coś się w przyszłości z tego stanie, czy też nie, to czas pokaże. Trzymamy kciuki.
MZ- Czy w tym przedstawieniu Powszechny się wtrąca?
OS - Nasza wspaniała dramaturżka Daria Sobik napisała bardzo piękny w formie tekst, czasem zahaczający nawet o poezję i bardzo długo szukaliśmy języka jak przedstawić historię, aby nie była ona zbyt piękna. Innymi słowy jak ją udramatyzować, żeby to był żywy teatr, a nie teatr rapsodyczny, czy teatr oparty tylko na słowie. I w tym wypadku coś, co można by określić jakimś rodzajem zaangażowania społecznego, to oddanie głosu słabszym, czyli tym, którzy zostali pozbawieni dachu nad głową. To były osoby, które często mieszkały w zabytkowej architekturze przysłupowej. Te osoby zostały przesiedlone do mieszkań robotniczych, małych klitek, często budowanych na zasadzie domów czynszowych. A więc kiedy nagle przenosimy się z domu o metrażu dajmy na to 300, czy 700 m2, bo i takie były, do mieszkania 40-metrowego, to ten rodzaj degradacji komfortu życia codziennego dla tych ludzi był absolutnie dojmujący i dotkliwy. My teraz oddajemy głos tym osobom, które zostały w tamtych czasach pokrzywdzone.
MZ – Postać Elżbiety Jaworowicz, która pojawia się w Wigancicach, będzie łącznikiem pomiędzy publicznością a wypowiadającymi się mieszkańcami wioski?
OS – Tak, Elżbieta Jaworowicz będzie takim reporterskim okiem, które stara się na tyle, na ile to możliwe, zobiektywizować całą sytuację. Próbuje pozbawić emocji sytuację i przyjrzeć się faktografii wydarzeń. Na ile pewne zarzuty, które się pojawią w spektaklu, czy ból naszych postaci jest adekwatny, czy ma swoją genezę, czy jest ona właściwa, czy nie jest nadużyciem, czy manipulacją. Elżbieta będzie tutaj próbowała zrobić swoje prywatne dochodzenie.
MZ – A gdzie w spektaklu odnajdziemy Oskara Stoczyńskiego?
OS - W sztuce gram łącznie trzy postaci: jest to Czech Peter, jest to postać hałdy, która jest postacią surrealistyczną, a także Michała, czyli entuzjastę odbudowy Wigancic.
MZ - Czy trudno się gra po czesku?
OS - Trudno, aczkolwiek z pomocą serdecznych przyjaciół, którzy mieszkają w Czechach było to o wiele łatwiejsze.
MZ – Nie pytam więc lepiej, jak gra się hałdę.