Nasz teatr logo

Upadek Kościoła - "Radio Mariia" w Teatrze Powszechnym, recenzja

   Zaledwie kilka dni temu nieznany sprawca utopił figurę Chrystusa w chrzcielnicy kościoła w Koziegłowach i zdewastował wnętrze przewracając świece i figury przy ołtarzu. Ten sam niemal obraz towarzyszy nam w pierwszej scenie spektaklu „Radio Mariia” w Teatrze Powszechnym, gdy figura Chrystusa bez głowy i rąk zwisa smętnie z sufitu, a święte obrazy, krzyże i dewocjonalia rozrzucone są dokoła w nieładzie.
   W tej scenerii Oksana Czerkaszyna odmawia litanię do Wszystkich Antyświętych, czyli artystek i artystów, którzy w przeszłości tworzyli obrazoburcze dzieła sztuki lub naruszyli temat tabu, jakim jest w Polsce Kościół. Znalazło się tu miejsce dla Zbigniewa Libery, Katarzyny Kozyry, Mauricio Cattelana, ale i dwóch koleżanek z Powszechnego: Julii Wyszyńskiej symulującej seks oralny z figurą Jana Pawła II w sztuce „Klątwa” Olivera Frljica i Karoliny Adamczyk, która w tym samym przedstawieniu ścina krzyż piłą łańcuchową. Czerkaszyna trzyma zakrwawioną tkaninę i przyznając się do aborcji Kościoła ze swego ciała wymienia kolejne rzeczy, które wyjęła ze swej macicy i waginy: komunię świętą, bazylikę w Licheniu, świebodzińskiego Jezusa, zapach konfesjonału, księdza przychodzącego „po kolędzie”, wszystkie przejawy religii katolickiej obecne kiedyś w jej życiu. Na jej znak cały otaczający ją religijny śmietnik trafia do koszy, obowiązkowo z segregacją. Mamy rok 2023, rok upadku Kościoła w Polsce, ogłoszony przez Oskara Stoczyńskiego na wzór Joanny Szczepkowskiej ogłaszającej w Dzienniku Telewizyjnym koniec komunizmu.
   Spektakl zmienia scenerię, przenosimy się 15 lat w przyszłość, by w studiu audycji radiowej „Radykalna wyobraźnia” odtworzyć pamiętne chwile, posłuchać o okresie przełomu i podsumować lata Polski bez Kościoła. Odnajdujemy się w utopijnym świecie dyskotek techno w dawnych kościołach, mieszkań czynszowych dla uchodźców na parafiach, kompleksu basenów termalnych w Toruniu, czy transportu publicznego i służby zdrowia finansowanych z majątku Kościoła. Władze ścigają ukrywających się patriarchów na czele z Don Stanislao, podobnie jak dawnych aktywistów Wojciecha C, Rafała Z, czy Kaję G. pseudonim „Płodek”, których twarze przesłonięte czarnymi paskami pojawiają się na ekranie. Mamy więc Polskę porewolucyjną, zlaicyzowaną, zadowoloną z redystrybucji dóbr kościelnych, realizującą swą religijność w domowym zaciszu i poszukującą nowych ideologii choćby w matriarchacie, waginatyzmie, czy kulcie własnego ciała. Większość tych informacji otrzymujemy z ust zaproszonej do audycji ekspertki-socjolożki Elżbiety Korolczuk, która świetnie weszła w rolę, całkowicie swobodnie i z pewną nonszalancją opowiadając o fikcyjnych, ale z perspektywy sztuki dobrze nam znanych faktach.
   Wyreżyserowany przez Rozę Sarkisian spektakl dołącza do nurtu antykościelnych, obrazoburczych sztuk walczących z hipokryzją Kościoła, z ukrywaniem pedofilskich afer, z mieszaniem się do polityki, z Maybachami i blichtrem hierarchów. Szkoda jednak, że robi to w tak jednowymiarowy i w sumie mało zajmujący sposób. Formuła audycji radiowej, nawet przeplatana bardziej performansowymi, niż teatralnymi wstawkami, spowodowała, że ważny stał się tekst, a nie aktor. Mamy więc nagromadzenie treści w statycznym w większości przedstawieniu, co chcąc nie chcąc powoduje z czasem znużenie. Na szczęście zdarzają się wyjątki, jak drobne gesty upadłego już, przebranego za pluszową świątynię Stoczyńskiego proszącego o datki. Jak występująca na ekranie Joanna Wichowska z nostalgią wspominająca czasy religijności i czytająca z okazji rocznicy książkę Adama Michnika „Kościół, lewica, dialog”. Jak scena, gdy Stoczyński, który jako świątynia tańczy z siekierą przy archiwalnych zdjęciach z czasów Solidarności, opamiętuje się i zwierza, że czasem dopada go takie szaleństwo, ale chodzi na terapię i na dowód przynosi kwestionariusz służący diagnozowaniu „syndromu traumy religijnej”. Kwestionariusz, który wraz z Czerkaszyną wypełnia w głowie cała publiczność. I dociera do nas, że o ile w teorii łatwo jest zniszczyć instytucję, o tyle trudno jest wykorzenić z ludzi wiarę i przyzwyczajenia.
   Sztuka bywa zabawna, głównie jednak sili się na kontrowersję i zadaje pytania o prawdopodobieństwo zdarzeń, o rzeczywistość, która może się zdarzyć, o ile tylko potrafimy ją sobie wyobrazić. Otóż ja nie mogę i może właśnie dlatego „Radio Mariia” odbieram bardziej jako utopijny eksperyment myślowy, niż faktyczne pytania o hipotetyczną przyszłość Kościoła w Polsce.
Tekst: Marek Zajdler / Fot. Magda Hueckel