
"Dobrobyt" w Teatrze Powszechnym - recenzja sztuki
Na „Dobrobyt”
Arpada Schillinga do Teatru Powszechnego wybrałem się z mamą, która, nie
wypominając jej wieku, od jakiegoś już czasu podróżuje po stolicy bezpłatnie.
Znały się dość dobrze z Mirosławą Dubrawską-Hubner i w latach 90-tych nie
przegapialiśmy premier w Powszechnym. Zastanawiało mnie, czy „wtrącający się”
obecnie teatr, dodatkowo podlany sosem dość bezpośredniej formy węgierskiego
reżysera, pamiętanej choćby z „Upadania” z 2017 roku, będzie mieszanką strawną,
interesującą, czy raczej porazi (ob)scenicznością.
Na scenie
zjawia się dyrektorka ekskluzywnego hotelu, która z przyklejonym uśmiechem i
pewną dozą wyższości wita widzów w wakacyjnym raju. Demoniczna Ewa Skibińska od
samego początku jest ucieleśnieniem bezwzględnej władzy, która pod płaszczykiem
szacunku i dbałości o klienta gotowa jest na każdy krok. Powszechny ponownie
wciąga publiczność do środka spektaklu, gdyż to spośród niej wstają zwycięzcy
loterii mogący spędzić weekend w wymarzonym miejscu. Jakubowi (Wiktor
Loga-Skarczewski) nagrodę oddała przykuta do łóżka matka. Młody informatyk z
prężnie rozwijającą się firmą zabrał w tę podróż Werę (Natalia Łągiewczyk),
dziewczynę z prowincji, z którą łączy go nie tylko praca zawodowa. I choć
wygląda to na banalną historię, rodem z filmowych romantycznych komedii, dość
szybko zostajemy sprowadzeni na ziemię.
W
hotelu bowiem nie wszystko wygląda tak, jak na fotografiach z folderu
reklamowego. Zamiast widoku na ocean jest widok na ścianę sąsiedniego budynku,
którą idealnie odgrywa ceglany mur sceny w Powszechnym. Sprzątaczka (świetna
drugoplanowa rola Klary Bielawki) budzi młodych zakochanych o świcie rycząc
odkurzaczem, a przy pierwszej okazji kradnie im pieniądze i dokumenty. Z basenu można korzystać w ograniczonym zakresie,
posiłki jeść jedynie w dolnej sali restauracyjnej, a
przestrzegania mnożących się jak grzyby po deszczu zakazów pilnuje kapo - Szef
Obsługi, uśmiechnięty, jowialny i nieugięty Michał Jarmicki. Tu właśnie
zaznaczają się coraz głębsze różnice w reakcjach bohaterów na jawne pogwałcenie
ich praw. Wera buntuje się nie wyrażając zgody na ciągłe stawianie jej granic i
zasłanianie się „regulaminem loterii”, ale jej działania są całkowicie
bezskuteczne. Jakub rozsmakowawszy się w luksusie, przymyka oko na
niedogodności, a na jego konformistyczną postawę coraz większy wpływ ma poznana
Bogata Para. Poznajemy ich w strefie Spa
obsypywanych kaskadą złotego deszczu i uprawiających seks w saunie, do którego
zapraszają wówczas jeszcze powściągliwego Jakuba. Snobistyczny i antypatyczny w
swojej hedonistycznej wizji życia Bogaty mężczyzna (rewelacyjny Arkadiusz
Brykalski) imponuje Jakubowi. Wyzwolona i znudzona dostatkiem Bogata kobieta (równie
wyśmienita aktorsko Anna Ilczuk) nie ma żadnych zahamowań i wciąga chłopaka w
mroczny świat seksualnego wyuzdania. Oboje stanowią dla Jakuba parę idealną,
hołdującą swoim zwyrodniałym i nienasyconym gustom, czyniąc z konsumpcjonizmu
sens i okrasę życia. Bagno wyuzdania, w którym się rozsmakowują, przyciąga
chłopaka i z każdą sceną wykrzywia mu obraz rzeczywistości antagonizując z
wybranką serca.
I to
właśnie przemiana głównego bohatera odbywająca się tak szybko i drastycznie
jest najsłabszym ogniwem sztuki. Z jednej strony czas spektaklu ogranicza
możliwości wiarygodnego przedstawienia owej przemiany, z drugiej dzieje się to w
sposób na tyle przejaskrawiony, że zaczynamy powątpiewać w więź łączącą na
początku zakochaną parę, zaś zachowania chłopaka odbieramy irracjonalnie. Przed
Wiktorem Logą-Skarczewskim postawiono bardzo trudne zadanie i choć aktor
wychodził z siebie, to jednak napisanej roli przeskoczyć nie mógł.
Opowieść
zmienia się wkrótce w surrealistyczną historię z dreszczykiem, mroczny
kryminał, w którym odnajdujemy ślady hotelu Cecil, czy upiornej kamienicy z
„Delicatessen”. Wciąż jest mocno, brutalnie i dosadnie. Degeneracja kapitalistycznego
świata wylewa się ze sceny, a spektakl przyjmuje wręcz charakter moralitetu. Zniewolona,
skrępowana i poniżona Wera do końca walczy o niezależność. Zbrukany Jakub zaś
posuwa się do ostateczności, byle tylko pozostać w świecie blichtru i mamony.
Spektakl
jest w pierwszej warstwie opowieścią o pogoni za pieniądzem, za luksusem, w
którym jedynym wyznacznikiem poczucia szczęścia jest grubość portfela. Ale
Arpad Schilling nie byłby sobą, gdyby w drugiej warstwie nie zawarł odniesień
społeczno-politycznych. Można bowiem „Dobrobyt” odczytywać jako studium
manipulacji władzy narzucającej obywatelom bezzasadną kontrolę; jako studium
postaw społecznych: tych wygodnych, konformistycznych, pozwalających korzystać
z przywilejów i tych buntowniczych, które choć słuszne, narażone są na ciągłe
przeciwności i kłody rzucane pod nogi.
Niezależnie od przyjętej interpretacji, bezkompromisowe i niekiedy
brutalnie dosadne środki użyte przez reżysera nie pozwolą nam zapomnieć o tej
sztuce przez dłuższy czas. I choć moja mama skomentowała „Dobrobyt” słowami o
„przewracaniu się w grobie p. Dubrawskiej”, to tydzień później kupiła bilety na
marcowe przedstawienie, „bo chce pokazać koleżance”. Jest to zasługa przede
wszystkim świetnej gry aktorskiej, która pozwala żyć spektaklem od pierwszej do
ostatniej minuty i długo po jego zakończeniu.
Tekst i fot. Marek Zajdler