Nasz teatr logo

"Berek, czyli upiór w moherze" w Teatrze Spektaklove, recenzja

„Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy” – pisała Wisława Szymborska. I właściwie miała rację. Bo nowa odsłona spektaklu „Berek – upiór w moherze” oparta jest na tym samym tekście Marcina Szczygielskiego, a jednak widać i czuć różnicę. Różnicę 14 lat od obu premier.
   W 2008 r. na deskach Teatru Kwadrat odbyła się polska prapremiera tej sztuki, wówczas w reżyserii Andrzeja Rozhina. Przez 10 lat zagrano ją 547 razy, zanim zeszła z afisza. Teraz, jego wychowanka Ewa Kasprzyk, połączona krwiobiegem z rolą Anny Lewandowskiej, wcielająca się obecnie w Starszą Moherową Panią w reżyserowanej przez siebie drugiej części „Berka”, powróciła do pierwszego tekstu i zrobiła go na nowo. I niby jest tak samo, a jednak inaczej, bo nie można było skorzystać z obłożonych prawami autorskimi żartów pierwowzoru. „Cieszę się, że ten spektakl jest trochę odważniejszy, bo ja lubię trochę nieco więcej, więc dodałam pikanterii i pieprzu do tego tekstu” – mówiła przed premierą Ewa Kasprzyk. I choć zabrakło mi „murzynka”, „Nergala”, czy „rzutu beretem do Słupska”, to rzeczywiście jest ciut mocniej, czasem dosłowniej, a na pewno bardziej współcześnie. W tematykę tej społeczno-politycznej komedii wprowadzono naszą obecną rzeczywistość: lekarz ( w tej roli zamiennie Kamil Kula i Lesław Żurek) stał się Ukraińcem poznanym niegdyś na dworcu pełnym uchodźców, ze sceny padają „wykształciuchy”, TV Polonia zmieniła się w Telewizję Trwam, mamy mruganie okiem do aktorów z drugiej części Berka i wiele innych nowości. Przez tę aktualizację humor staje się bardziej zrozumiały dla współczesnego widza. Choć po prawdzie sztuka jest nieustannie aktualna, dziś nawet bardziej, niż w czasach, gdy powstawała.
   To co dodano, to aspekt multimedialny i nowe piosenki. Ze sceny zabrzmiało „C’est la vie” z tekstem Jacka Cygana zaśpiewane przez Kamila Kulę, a przede wszystkim napisana specjalnie dla tej sztuki przez Marcina Szczygielskiego piosenka w wykonaniu Maryli Rodowicz.
   „Ten spektakl jest o miłości, o dwóch światach, które w sposób modelowy pokazują jak od kłótni przejść do pogodzenia się, a nawet zażyłości” – powiedziała Ewa Kasprzyk i właściwie w pigułce ujęła temat przedstawienia. Ale obok humorystycznie walczącego ze sobą świata religijnego Ciemnogrodu i gejowskiej wolności, mamy jednak głębsze refleksje o trudnych relacjach rodzicielskich ze swoimi pociechami, braku akceptacji dla odmienności syna, czy odrzucenia krępującej nadopiekuńczości matki. Główni bohaterowie są w gruncie rzeczy zagubieni i nieszczęśliwi. Osamotniona Moherowa Pani, brawurowo zagrana przez Ewę Kasprzyk, cierpi nie mając kontaktu z córką (ekspresyjną Joanną Jarmołowicz), a swą niemoc uzewnętrznia uprzykrzając życie sąsiadowi. Paweł w wykonaniu Antoniego Pawlickiego jest mniej bojowy, lecz mimo akceptacji swej orientacji seksualnej nie potrafi znaleźć swej „drugiej połówki” ograniczając męsko-męskie kontakty do sfery czysto fizycznej. A przecież oboje pragną bliskości i uczucia, którym ich wzajemna wojenka z pewnością nie służy. Nakręcająca się spirala nienawiści doprowadza wreszcie do niespodziewanego zwrotu akcji, który zmusi oba światy do spojrzenia na siebie na nowo.
   „Berek – upiór w moherze” to już niemal klasyka gatunku. Wciąż bawi, wciąż śmieszy, a że Ewa Kasprzyk ma tę sztukę i rolę Anny Lewandowskiej we krwi, spektakl po prostu musiał się udać. I choć po prawdzie aktorka kradnie nieco show, to młodzi nie pozostają w tyle. Nowego Berka trzeba po prostu zobaczyć.

Tekst i fot. Marek Zajdler