Nasz teatr logo

"Koszerne - raz!" razy dwa w Teatrze Kwadrat, recenzja

   Pomysł, aby dwie sztuki teatralne Jamesa Shermana połączyć w jedną wydawał się intrygujący. Pomysł Andrzeja Nejmana, by własny przekład tych sztuk oddać w ręce izraelskiego reżysera był równie oryginalny. A jeśli pierwsza z nich przez dwa i pół roku była hitem Off-Broadwayu, to poprzeczka zawieszona została naprawdę wysoko. I wszystko to na deskach Teatru Kwadrat.
   W pierwszej części spektaklu poznajemy młodą Żydówkę Sarę Goldman (w tej roli Agnieszka Sienkiewicz), która organizuje u siebie przyjęcie urodzinowe dla matki. Problemem jest jednak jej chrześcijański chłopak Chris, którego ukrywa przed religijnymi rodzicami. Jednocześnie na ich potrzeby wymyśliła fikcyjnego, a jakże, żydowskiego amanta, którego właśnie miała przedstawić. I teraz ma kłopot. Wynajęty z agencji aktorskiej Bob (rewelacyjny Krzysztof Szczepaniak) miał być remedium na jej bolączki. Tymczasem to dopiero początek spodziewanej katastrofy.
   Tak rozpoczyna się komedia pomyłek, inteligentna satyra, w której widz w każdej chwili oczekuje potknięcia mistyfikatorów. Całość podlana jest żydowską tradycją i ekwilibrystycznymi wysiłkami młodych, by nie wydać tajemnicy przed wiecznie głodnym ojcem Abem (Andrzej Grabarczyk), troskliwą matką (Ewa Wencel) i podejrzliwym bratem-rozwodnikiem Joelem (Michał Lewandowski). Wydaje się, że to właśnie judaistyczne tradycje nadają przedstawieniu specyficznego klimatu i humoru, a jednocześnie pozwalają się zapoznać z obyczajowością i obrzędowością Żydów. Mamy tu i zapalanie świec w Szabas, i domowy kugel, wino i pieczony udziec z kością na stole sederowym, czy wreszcie wizytę Mohela, czyli swojskiego rzezaka na uroczystości obrzezania Brit Mila. Wszystkie te elementy są wplecione w opowieść, ograne i wykorzystane w komicznej farsie, jaka rozgrywa się na scenie.
   „Sama sztuka opowiada o młodych ludziach, którzy zmagają się z tym, by żyć własnym życiem i jednocześnie uszczęśliwiać swoich rodziców, którzy są religijnymi Żydami.” – powiedział James Sherman. I trudno się z nim nie zgodzić. Jest tu miejsce na miłość, zrozumienie, tolerancję, szacunek dla tradycji i rodziców oraz uczucie obawy przed tym, jak zareagują na pomysły dorosłych dzieci na życie. Spektakl nie dotyczy więc jedynie kultury żydowskiej, ale jest uniwersalny dla każdego widza. Namawia nas do zmierzenia się z własnymi sekretami i tajemnicami, które często bezsensownie ukrywamy przed najbliższymi. Pochodzenie autora sztuki widać w zabawnych nawiązaniach do Skrzypka na dachu i Marilyn Monroe oraz niestety w jednej łopatologicznej i dość bezpośredniej scenie, tak charakterystycznej dla lubiących dosłowność Amerykanów.
   Na uwagę zasługuje także barwna scenografia z ciekawie zaplanowanym stołem rodzinnym, kolorowymi światłami Chicago za oknem i swojskim telefonem Tulipan na stoliku. Wprowadzające prezentacje bohaterów sztuki na początku obu aktów dokonywane przez Lektora odbywają się na tle przerysowanych, nieco komiksowych i zmieniających się jak w kalejdoskopie fotografii, przy jednoczesnej komicznej i mocno przerysowanej grze aktorów w blasku reflektorów. Brawa za pomysł i wykonanie.
   „Beau Jest” powstało w 1990 roku, jej kontynuacja „Jest a Second” pięć lat później. Śmiało można powiedzieć, że uniwersalność przekazu obu sztuk, połączonych po raz pierwszy na deskach Teatru Kwadrat, nie straciła nic ze swego uroku. I nawet jeśli po pierwszej części czułem pewien niedosyt, bo jednak spodziewałem się petardy, to akt drugi i historia Joela w pełni zaspokoiły moje oczekiwania. Świetna gra aktorów, przemyślana inscenizacja, tona dobrego humoru, wszystko w koszernym sosie. Czego chcieć więcej?

Tekst: Marek Zajdler, fot. Marcin Kazmieruk/Teatr Kwadrat